Jestem tym państwem załamana, jest mi wstyd , czuję się bezradna i przerażona.
Piotr Sieklucki: Twoje „Czarownice” to wyraz niewiarygodnej wściekłości na państwo, Polskę, kościół, rządzących, i męski szowinizm. Po „kobietach” umawialiśmy się na spektakl o „facetach”, ale zmieniłaś zdanie. Jest tak źle?
Iwona Kempa :Tak pamiętam i ciągle myślę, że koniecznie chciałabym oddać też głos mężczyznom na scenie, w tej samej sprawie, tzn. równości, niezależności, możliwości wyboru tego: jak, z kim, gdzie, i na jakich zasadach chce się żyć. Poprzedni spektakl „Kobiety” kończył się przecież wezwaniem Martynki do „rozpierdolenia tego wszystkiego”, po to, by wszystkim ułożyć świat na nowo, na lepszych, równych zasadach. „Mam gdzieś, czy bohater ma penisa i pali cygaro, czy nosi sukienkę i ma cycki”-mówiła słowami Virginie Despentes Martynka. Ale kiedy szukałam pomysłu i materiałów, wybuchła pandemia i nasz świat sam się rozpierdolił… tylko inaczej, bo niecni ludzie u władzy postanowili wykorzystać, że jesteśmy zamknięci, chorzy i przerażeni. Kiedy pseudotrybunał wydał swoje nieludzkie orzeczenie byłam na kwarantannie. Moja córka zachorowała na Covid i obie zostałyśmy odizolowane od świata. Siedziałam przed komputerem dniami i nocami śledząc relacje ze wszystkich protestów w całej Polsce, wrzeszczałam „wypierdalać” razem z krzyczącymi na ulicach. Przepełniał mnie gniew i wściekłość na to chore państwo łamiące podstawowe prawa człowieka. Poczucie bezsilności, bo nie mogłam wyjść na ulicę, przytłaczało . Była we mnie też radość i poczucie siły, jaką dawały wspaniałe, dzielne kobiety biorące udział w Strajku. Czułam ich moc, determinację, podziwiałam odwagę. Były i są dla mnie prawdziwymi bohaterkami, wojowniczkami o wolność. Strajki Kobiet były największymi protestami w obronie wolności od czasu Solidarności. Czułam, że ten bunt przeciw dziaderskiej, okrutnej władzy ma ogromną siłę. Wydawało mi się, że prowadzi to wszystko do zwycięstwa. Taki hart ducha, taka odwaga, taka mądrość i niezależność, taka siła protestu, jego masowość muszą zostać wysłuchane. Tak naiwnie myślałam.
A potem nastała zima i władza stawała się coraz bardziej brutalna. Do tej pory mam przed oczami sceny z Placu Bankowego, jak wmieszani w tłum ubrani po cywilnemu policjanci wyciągają pały i biją demonstrantki, jak zamykają w kordonie kobiety na wiele godzin na mrozie, jak wywlekają ludzi z tłumu, wciągają do wozów i wywożą do odległych komisariatów. Znowu całymi nocami śledziłam doniesienia: gdzie, kogo wywieźli, kogo wypuścili. Moja nadzieja stopniała, a od tego czasu jest przecież coraz gorzej. Mam poczucie, że żyjemy w kraju pogardy i nienawiści do kobiet, wypowiadanej niekiedy wprost, a niekiedy głęboko skrywanej. Żyjemy w kraju nienawiści do Innych i sankcjonowanej przez państwo przemocy wobec Innej/Innego. Ogromną rolę w sianiu lęku przed innością, szczególnie kobiecą, odgrywał i nadal odgrywa kościół, a może wszelkie religie, w których kobieta postrzegana jest jako gorsza, nieczysta, grzeszna. To jest temat Czarownic. Spektakl „Kobiety” powstawał z nadziei, poczucia siły i sprawczości, „Czarownice” powstały z gniewu i rozpaczy.
P:Jak przebiegały prace nad scenariuszem. Czym on jest? Skąd brałaś inspiracje?
I :Tak się złożyło, że tuż przed wybuchem protestów przeczytałam książkę Mony Chollet, francuskiej dziennikarki i socjolożki, „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”. Książka była silną inspiracją, bo Chollet na podstawie szczegółowych badań , bardzo dobitnie pokazuje związek między współczesnymi mechanizmami wykluczania, nierównego traktowania i przemocy wobec kobiet, a trwającymi przez stulecia procesami o czary. Katolicki „Młot na czarownice”- napisany przez dwóch inkwizytorów podręcznik procesowy, który miał pomóc w likwidacji „czarownic” wydany w 1487 roku -autorka porównuje do „Mein Kampf, a wymordowanie niezliczonej liczby kobiet oskarżonych o czary- do Holocaustu. Ten sam mechanizm wskazywania kozła ofiarnego, ta sama, jak na ówczesne czasy potężna propaganda. Ten sam amok społeczny i religijny w tropieniu i zwalczaniu ludzi, którym odmówiono prawa do człowieczeństwa. Kobiety przez setki lat, między innymi za sprawą nauczania Kościoła, nie były uznawane za pełnoprawnych ludzi. Tym, co nadawało wartość istnieniu kobiecemu było jedynie macierzyństwo. Chollet wskazuje na powtarzającą się zasadę w wyborze kobiet, które zwalczano- były przede wszystkim niezależne, niezamężne, nie podlegały władzy żadnego mężczyzny, bezdzietne i często stare. Chollet odwołując się do przykładów ze współczesnego świata polityki, sztuki, pop-kultury znajduje te same mechanizmy wykluczenia, pogardy i wrogości, a co za tym idzie bezustanną próbę ograniczenia niezależności kobiet, przejawiającą się przede wszystkim w kontroli kobiecej seksualności i płodności.
Nie wiem jak Mona Chollet zareagowała na to, co działo i dzieje się w Polsce, ale ja po lekturze jej książki wiedziałam, że jestem potomkinią tych, których nie udało się spalić. Zadzwoniłam do Ani Bas, z którą pisałyśmy wcześniej scenariusz „Kobiet” i rzuciłam hasło „Czarownice”. Zaczęłyśmy zbierać materiały, Ania pisała gotowe propozycje scen, przysyłała mi mnóstwo tekstów źródłowych, artykułów, reportaży, informacji. Przeczytałam wstrząsające książki o „procesach czarownic” na terenach Polski. Pracowałyśmy równolegle nad fragmentami, a potem ja z tych klocków składałam całość. Od początku wiedziałyśmy, że zasadą kompozycyjną będzie kolaż utkany z przeszłości i teraźniejszości. Ania napisała, jako jedną z pierwszych, scenę Przesłuchania, w której współczesne przesłuchanie uczestniczki protestów zmienia się w proces o czary według instrukcji zaczerpniętej z „Młota na Czarownice”. Ta scena wyznaczyła zasadę kolażu, zderzanie ze sobą tego, co dalekie z tym, co bliskie, tego, co przerażające z tym, co groteskowe i absurdalne. Chciałyśmy też, żeby mocno wybrzmiał temat artystek. Ania napisała sceny inspirowane postacią i wywiadami z Carolee Schneeman. Wszystkie teksty (oprócz dziecięcej wyliczanki i fragmentów z Makbeta) są autentyczne, zaczerpnięte z reportaży, wypowiedzi kobiet, ich zapisów, relacji.
Był nawet autentyczny monolog rzecznika policji, ale w końcu wyleciał. Chyba nie zasługiwał na głos w naszym spektaklu.
P:Nie masz wrażenia, że jednak te wszystkie protesty z piorunem w tle osłabły, jakby ich siła gasła?
I: Tak, ale Strajk działa, tylko nie na ulicach. We mnie już nie ma nadziei na szybką zmianę. Chyba trzeba poczekać, bo zmiana nadejdzie z pewnością, ale nie od razu. Może droga do zmiany będzie inna, może ta władza zeżre się sama, ale z pewnością młodzi ludzie, młode kobiety nie będą żyć tak, jak się wydaje starym patriarchalny dziadom. No i babom, bo strażniczek patriarchatu nie brakuje. Niektórzy mądrale twierdzą, że pojęcie patriarchatu już nie powinno funkcjonować, bo go w istocie nie ma. Jak zwał tak zwał, w Polsce „dziadostwo” ciągle rządzi, nie tylko państwem ,ale przede wszystkim wieloma umysłami i duszami.
P: Co dalej z tą Polską?
I: Nie wiem. Groza. Kiedy odpowiadam na Twoje pytania na polskiej granicy umierają ludzie, bo władza nie chce udzielić im pomocy. Wczoraj nazwano ich terrorystami, a dziś umarł z wycieńczenia 16-letni chłopiec. Nie daje mi to spokoju. Jestem tym państwem załamana, jest mi wstyd , czuję się bezradna i przerażona. Żyjemy w państwie, które nie tylko nienawidzi kobiet i osób LGBT, żyjemy w okrutnym państwie, które w ogóle nienawidzi ludzi, a polityczne gęby wypchane są moralnymi frazesami.
P: Jakie masz najbliższe plany reżyserskie
I: Pracuję ze studentami i studentkami warszawskiej Akademii nad ich spektaklem dyplomowym. Premiera na początku listopada ,a potem zaczynam pisać scenariusz o facetach. Byliśmy przecież umówieni.
P: Dziękuję za rozmowę.A państwa zapraszam na świetny spektakl „Czarowniece. Wszystkich nas nie spalicie”.
Nikt nie wypił i nie wyćpał w rocku tyle co on. Wielkość i upadek Ozzy’ego Osbourne’a
Długie włosy, czarny makijaż, oczy szaleńca, mina clowna. Alkoholik, kokainista, demon perwersji. Nikt nie wypił i nie wyćpał w rocku tyle co on. No może Keith Richards. Może Lemmy z Motorhead… Nawet jeśli nie znacie utworów heavymetalowej grupy Black Sabbath zaśpiewanych histerycznym głosem przez jej frontmana Ozzy’ego Osbourne’a, musieliście zapamiętać, jak on wygląda.
Ozzy kilka lat temu przekroczył siedemdziesiątkę, ciągle nagrywa nowe solowe płyty, choć Black Sabbath to już zamknięty rozdział. Jest półżywą legendą metalu, idolem-mumią, przywracanym z zaświatów co kilkanaście miesięcy w najlepszych amerykańskich szpitalach. Zarzeka się, że będzie występował do końca, póki nie zostanie kaleką. I teraz właśnie przychodzi na Scenę Berlin krakowskiego Teatru Nowego Proxima.
Scena Berlin
Ciasna, ale wysoka na dwa poziomy przestrzeń gry to nowe miejsce zaadaptowane dla potrzeb teatru przez Piotra Siekluckiego. Lider Teatru Nowego dba o jego klimat, chce stworzyć iluzję, że jesteśmy gdzieś w podziemnym i zakazanym Berlinie, w podejrzanym artystowskim tingel-tangu, gdzie nadekspresyjne aktorstwo przenika się z mało wyrafinowaną rozrywką a muzyka z seksem. Na widowni ledwie z 50 foteli i krzeseł, amfiteatralna kontrukcja oferuje widok na estradę z balkonem. Trochę tu zimno, trochę zadymione, miejsce świeżo po remoncie. Żeby dostać się na salę, należy przejść przez bar i minigalerię, w której eksponują całkiem spore włochate Dzwony Zygmunta. Można zabierać drinki na salę i pić między jedną a drugą salwą śmiechu.
– To ten teatr jest pijany, nie ja – mógłby powiedzieć Sieklucki, aktor, reżyser i bon vivant. Bardzo istotnym nurtem repertuarowym jego sceny są przecież opowieści o wielkich pijakach. A raczej o artystach, którzy pili, żeby tworzyć, pili, żeby nie pamiętać, o tym, co jest obok nich i cały czas pisali o zapitym świecie.
Sieklucki grał już Władimira Wysockiego i Kazika Staszewskiego, wystawiał Grochowiaka, Hłaskę i obu Jerofiejewów.
W dobrze sprofilowanym programie Teatru Nowego jego spektakle zawsze odpowiadały za tak zwany efekt ludyczny, stanowiły zabawowy kontrapunkt dla zaangażowanych przedstawień Iwony Kempy (Murzyni we Florencji, Kobiety objaśniają mi świat), debiutów młodych reżyserów czy gościnnych ekstrawagancji Jana Klaty (Dług) i Justyny Łagowskiej (Monachomachia). Jednak to nigdy nie był śmiech dla samego śmiechu. I nie jest nim tym razem.
Garażowy spin off
Gdyby to był film a nie spektakl, można byłoby zaszeregować go jako garażowy spin off. Postać Ozzy’ego pojawiła się bowiem we wcześniejszej piwnicznej produkcji Siekluckiego zatytułowanej Sex, dragi i apetyt na destrukcję, czyli bardzo intymna historia Guns’n’Roses. Głównym bohaterem był wtedy Steven Adeler opowiadający o erotycznych i alkoholowych wyczynach kolegów z zespołu, jego spowiedź przerywały jednak niezapowiedziane wejścia Ozzy’ego Osbourne’a. Sieklucki tak polubił tę postać, że namówił Sławomira Chwastowskiego, rockfana z Kielc na napisanie jeszcze jednej opowieści o znanym muzyku, zanurzonym po szyję w świńskie historyjki, przywołującym dni minionej chwały i demaskującym prwdziwe oblicze branży. I tak powstało „jebacadło” Ozziego.
Na widowni atmosfera „guilty pleasure”. Trochę młodzieży, która zwykle chodzi na kabarety i teatr improwizowany, trochę inceli, garstka starych fanów Black Sabbath, jakieś teatralne freaki z Krakowa sprzed dwóch dekad (zaliczam się do tej grupy, jakby co). Na scenie zestaw perkusyjny, gitary, statyw mikrofonu, dwa eleganckie fotele. Ale zespół nie przyjdzie. Będzie tylko on – Ozzy Osbourne, arbiter elegantiarum ciężkiego rocka.
Spektakl zaczyna się jak koncert. Lasery, dymy, kolorowe światła, półplayback. Sieklucki wyłania się z ciemności i zaczyna śpiewać utwór Black Sabbath. Sieklucki jest półnagi, z trudem wbił się w obcisłe dżinsy, zamiast kowbojek ma na nogach bambosze. Śpiewając, naśladuje manierę Ozzy’ego, powtarza wszystkie jego sceniczne grepsy. Oglądamy szemrany rytuał, sparodiowaną czarną muzyczną mszę. W pewnym momencie machający rękami jak skrzydłami nagiego anioła, Ozzy łapie gumowego motylo-nietoperza i odgryza mu główkę. Krew cieknie po wargach, szyi i torsie.
Sieklucki nie bawi się w tani demonizm, po prostu ośmiesza podstrzałego frontmana. Gra artystę, który bardzo chce zatrzymać czas, sprostać własnemu wizerunkowi, nie czując, że osuwa się w autoparodię. W długich fragmentach instrumentalnych jego Ozzy zasiada za perkusją i przejmuje partie Warda, chwyta za gitarę elektryczną i raz jest Toni Iommim, liderem Black Sabbath, innym razem występującym gościnnie w grupie Ozzy’ego Slashem z Gunsów (zdradza go cylinder i czarne kudły zasłaniające twarz). Muzyczne intro kończy się i zaczyna się stand up. Spocony, skrwawiony Ozzy, najbardziej znany członek Black Sabbath, idzie ku nam podpierając się laską, w długim skórzanym płaszczu-żabocie. I wyzywa ojca Rydzyka od najgorszych.
Podejrzewamy już, że to wcale nie tamten amerykański Ozzy, tylko jakiś jego nadwiślański imitator, ale to narzekanie na Rydzyka było tylko na rozgrzewkę. Bo Sieklucki nie będzie tu rozliczał Polski z jej katolicyzmu i relacji kościół-władza, tylko sprytnie przejdzie do globalnych patologii. Przedstawi dziewczyny, które przeleciały cały Hollywood. Zdefiniuje zasady Heavy Metal World i pochwali pan-ruchanie. Z minuty na minutę show Siekluckiego robi się bardzo niegrzeczny. Aktor chłoszcze nas wulgaryzmami, wywołuje nerwowe śmiechy, zaskakuje narracyjnymi woltami, wciąga w pułapkę niepolitycznej niepoprawności. Chytrze udowadnia, że instytucja muzycznego idola to triumf męskiego członka, branża rozrywkowa została przecież wymyślona w celu jego adoracji.
Alfabet Ozzy’ego jest „jebacadłem” bo skupia się wyłącznie na grzesznych przyjemnościach i przekroczeniach rockowych gwiazd. W muzyce chodzi o seks, tworzy się muzykę z potrzeby spółkowania, nieciekawi brzydcy chłopcy, stając się popularni zmieniają w bóstwa erotyzmu. Ozzy wzywa na scenę swoją asystentkę, gra ją angielska aktorka i influencerka, ruda jak Beth Harmon Pamela Grandon (okresla się jako full time faeire). Pojawia się cała w pozach dziewczyn z klubów dla mężczyzn, odgrywa teatrzyk wyuzdania, oferuje widzom pikantne anegdotki o Tommym Lee i Leonardo Di Caprio. Wspólnie z Ozzym zaśpiewają When I close my eyes forever. Grandon gra hollywoodzkie gwiazdki robiące karierę przez łóżko i dziewczyny wykorzystywane przez wszystkich Weinsteinów ostatnich dekad. Będzie też żoną Ozzy’ego – Sharon i jego córką Kelly, które poznaliśmy w emitowanym dwadzieścia lat temu reality show Rodzina Osbournów.
Interakcje z widownią i pogawędki z Grandon wypełniają dokładnie połowę przedstawienia Siekluckiego. Bo jego druga połowa to jednak muzyka: aktor śpiewa największe hity z solowych płyt Ozziego: No more tears, Mr. Crowley, Mama I am coming home, Changes…
Stary pijak, który mógł być tobą
Ozzy Siekluckiego jest jak stary pijak z baru, który męczy cię swoimi kombatanckimi opowieściami, ale nie możesz przestać go słuchać, choć zapluł się i obraża cię w co drugim zdaniu. Bo to mogło być twoje życie.
Siekluckiego fascynuje metalowa drag queen ukrywająca się pod maską Ozzy’ego. Ten dziwnie przesterowany dandys, komiczny demon. Poplamiony krwią, obszczany i obrzygany. Wkładający sobie dziwne przedmioty do obcisłych spodni, żeby wyglądać na wyjątkowo obdarzonego przez naturę mistrza przygodnego seksu. I wreszcie jest to Ozzy – samozwańczy Książę Ciemności. Sieklucki bada ten wizerunek na wszelkie strony i wychodzi mu, że owszem, tak, Ozzy włada ciemnością, tak samo jak ciemność włada nim, kiedy wywraca się na pysk w nocy, w nieoświetlonym korytarzu zmierzając z sypialni do ubikacji.
Bohater Siekluckiego potrzebuje naszej miłości tak samo jak śmiechu. Póki śmiejecie się z tego, co mówię, nie śmiejecie się ze mnie – zdaje się nam podpowiadać i sypie rockowymi anegdotami jak z rękawa. O tym, co gwiazdor porno Ron Jeremi zrobił Michealowi Jackosnowi i jego żonie, co dwudziestoletni Ozzy robił w Birmingham w fabryce samochodów. Ozzy docenia Nirwanę, ale kpi z pudel metalu. Bawi do łez opowieścią o tym, jak pojechali ze Slashem na prostytutki, widzą, że stoją jakieś takie byle jakie i przechodzone na ulicy, zatrzymują się a to… zespół Bon Jovi.
Smród miasta Birmingham
Nie przedstawiając nawet w 30 procentach życia i kariery Osbourna, Sieklucki mówi wszystko, co w rocku najważniejsze, obnaża drugie dno losu Ozzy’ego: widzi artystę pozującego na arystokratę rocka, który okazuje się żulem, bo nigdy nie przestał nim być. Smród miasta Birmingham nigdy nie wyszedł z niego, nie został zmyty amerykańskim glamour. Ozzy Siekluckiego jest niezdolny do zracjonalizowania swojej drogi na szczyt, pamięta tylko heroinę i kokainę, gadanie o seksie i epickie chlanie. Spektakl dobiega końca, pośmialiśmy się z jego nawijek, upokorzył się przed nami swoją przechodzoną fizycznością, przejmująco zaśpiewał i co więcej? Co więcej może nam powiedzieć mumia rocka?
Jesteśmy w pułapce: kochamy Ozzy’ego za to co zaśpiewał. I śmiejemy z tego, co przeżył między jedną a drug piosenką. Rockowy teatr jest pełen błaznów. Ale tylko Ozzy z własnego błazeństwa uczynił sztukę przetrwania. I samowybaczenia.
Teatr Nowy Proxima, Scena Berlin Alfabet Rocka. Ozzy Osbourne i jego jebacadło. Scenariusz: Sławomir Chwastowski, reżyseria: Piotr SiekluckiŹródło:
Kraków. Tryumfy krakowskich artystów na przeglądach teatralnych
Krakowskie teatry rozpoczęły sezon laurami. Główną nagrodę aktorską i reżyserską przywiózł z Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia w Tarnowie Piotr Sieklucki z Teatru Nowego Proxima za spektakl „Kazik, ja tylko żartowałem”, a zespół aktorski Teatru Bagatela nagrodę za „Rewizora”.
Opole okazało się szczęśliwe dla „Lalki” Teatru im. Słowackiego oraz „Panien z Wilka” Starego Teatru, nagrodzonych na Opolskich Konfrontacji Teatralnych. Na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych triumfowały spektakle Jana Klaty zrealizowany dla Teatru Nowego Proxima oraz „Ginczanka” Łaźni Nowej.
W sobotę zakończył się 25. Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia w Tarnowie. Widzowie obejrzeli osiem przedstawień konkursowych, przygotowanych przez teatry z całego kraju. Wśród nagrodzonych spektakli znalazły się dwa przedstawienia krakowskich teatrów. Nagrodę dla zespołu aktorskiego, za wyśmienitą kreację zbiorową w spektaklu „Rewizor” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, odebrał Teatr Bagatela. Przedstawienie w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, którego premiera odbyła się w marcu tego roku, to spektakl uwspółcześniony przede wszystkim w warstwie nowego przekładu Tadeusza Nyczka, ale także scenografii i kostiumów, które uwspółcześniły „Rewizora”.
Zaś brawurowa rola kolegi Kazika Staszewskiego, któremu w życiu nie poszło tak dobrze jak znanemu muzykowi, przyniosła Piotrowi Siekluckiemu Nagrodę Główną za osobowość aktorską i reżyserską. Nagrodzony spektakl Ziemowita Szczerka „Kazik, ja tylko żartowałem” Teatru Nowego Proxima to muzyczna opowieść o Polsce i okresie transformacji.
Teatr Nowy Proxima triumfował także podczas 61. Kaliskich Spotkań Teatralnych, gdzie nagrodę za kreację zespołową zdobył „Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat” w reżyserii Jana Klaty z Mają Pankiewicz, Moniką Frajczyk, Bartoszem Bielenią i Marcinem Czarnikiem, w którym Klata mierzy się w nim z tematem długu, jego historią i wpływem na dzieje całej ludzkości.
Kalisz okazał się szczęśliwy również dla monodramu Teatru Łaźna Nowa „Ginczanka. Przepis na prostotę życia” w reżyserii Anny Gryszkówny. Za rolę żydowskiej poetki wyróżnienie aktorskiej powędrowało do rąk Agnieszki Przepiórskiej.
Także z Opola krakowscy artyści wyjechali z nagrodami. W trzech kategoriach jury 45. Opolskich Konfrontacji Teatralnych „Klasyka żywa” nagrodziło spektakl „Lalka” Teatru im. Słowackiego. Fabułę Prusa przeniesioną na deski „Słowaka” doceniono za reżyserię Wojtka Klemma i choreografię Aleksandra Kopańskiego. Podczas 45. OKT wręczono siedem indywidualnych nagród aktorskich, wśród laureatów znaleźli się, m.in. Marcin Kalisz za rolę subiekta Rzeckiego w „Lalce”, Ewa Kaim i Anna Radwan za kreacje Joli i Kazi w „Pannach z Wilka” Starego Teatru w reżyserii Agnieszki Glińskiej oraz Tomasz Schimscheiner za rolę Gonzala w spektaklu „Trans-Atlantico” Teatru im. Solskiego w Tarnowie.
Tarnów. Piotr Sieklucki nagrodzony za kreację aktorską i reżyserię na Festiwalu Komedii Talia.
Podczas tegorocznego Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia w Tarnowie, Piotr Sieklucki otrzymał Główną Nagrodę za kreację aktorską oraz reżyserię spektaklu „Kazik, ja tylko żartowałem” Ziemowita Szczerka.
Spektakl prezentowany był dwukrotnie 20 września na scenie Teatru im. Solskiego w Tarnowie. Nagrodę w wysokości 5000 zł ufundowana została przez Organizatorów Festiwalu. Festiwal finansowany był przez Ministerstwo Kultury Dziedzictwa Narodowego i Sportu, Gminę Miasta Tarnowa oraz Teatr im. L. Solskiego w Tarnowie.
„Czarownice – wszystkich nas nie spalicie” – Iwona Kempa – Teatr Nowy Proxima w Krakowie
10 września w piątek w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie odbyła się premiera spektaklu w reżyserii Iwony Kempy- „Czarownice- wszystkich nas nie spalicie”
Przy dźwiękach perkusji kobiety wyzwalały w sobie moc i wypowiadały prawdę o nietolerancji wobec inności, skrywającej się pod maską oskarżeń o czary. „Palenia czarownic już nie ma”- ktoś z uśmiechem sarkastycznie zripostuje, ale czy na pewno…?
Czy oskarżenia o czary nie przybrały obecnie formy dziwnych przesłuchań, w których każdy przejaw wolnej myśli odbierany jest jako niechciany głos, z którym należy walczyć święconą wodą? W 1776 roku w Polsce król August Poniatowski w duchu idei myśli oświecenia na przekór władzom kościelnym zakazał tortur i ścigania za rzekome czary. Mentalności ludzi jednak tak łatwo się nie zmieni. femina w łacińskim znaczeniu „mniej wiary” to istota bardziej skłonna do grzechu niż mężczyzna- brzmią słowa z ambony wypowiadanej przez Sławomira Maciejewskiego wcielającego się w rolę księdza. Nie wiara jednak w siłę kościoła i sądów ludzkich lecz wiara w swoje siły daję kobietom energię do działania.
Tę energię w spektaklu na scenie naprawdę czuć, przenika ona widza i motywuje do działania o walkę do bycia sobą. Spektakl w reżyserii Iwony Kempy stał się swoistym pomostem między przeszłością a przyszłością, gdzie w teraźniejszości kobiety odważnie myślące stykają się ze społecznym ostracyzmem. W spektaklu w rolę znienawidzonych czarownic tych z przeszłości jak również tych z teraźniejszości wcieliły się : Małgorzata Gałkowska, Martyna Krzysztofik, Katarzyna Anna Małachowska, Anna Tomaszewska. Skromny strój kwiecistej kobiecej sukienki skonfrontowany z siłą i energią bębnów na zasadzie silnego kontrastu zwraca uwagę, że teraz tu i właśnie dzieję się coś ważnego. Bęben- synonim walki, jako instrument wykorzystywany w wielu kulturach, w spektaklu premierowym wybudzał ze snu i marazmu obojętności. Uwrażliwia wobec nieposzanowania praw osób odważnie myślących, mówiących prawdę.
Dźwięki perkusji którą zawładnęła Liliana Zieniawa nauczycielka ze szkoły mistrzowskiej tego instrumentu stanowiły integralną część z treścią monologów wypowiadanych przez aktorki. Teksty są szczere, tragikomiczne, gdzie czarny humor połączony z osobistym dramatem niczym silna fala przypływu i odpływu konfrontują się z publicznością. Przy takiej dynamice emocji widownia zgromadzona w kameralnej sali Teatru Nowego Proxima nie może pozostać obojętna. O czym są te opowieści? Oparte na kronikach i reportażach dbających o precyzje przekazu świadectwa niezłomnych kobiet oskarżonych o czary stanowią ciekawe historię przykuwające uwagę. Jedna z nich jest historia Krystyny Ceynowej z naszych polskich, nadbałtyckich Chałup, którą w jakże wydawałoby się romantycznym czasie w 1836 roku poprzez samosąd okolicznych mieszkańców dwukrotnie w ramach tak zwanej próby wody topiono. Krystyna utonęła w falach zimnej wody a o pogardzie, jaka towarzyszyła jej w chwili śmierci opowiedziała Małgorzata Gałkowska wcielając się w jej historyczny epizod. Dialogu w spektaklu jest niewiele, gdyż silne emocje, agresje wypowiadane wobec kobiet przez Sławomira Maciejewskiego jako księdza, sędziego i polityka trudno nazwać rozmową. Przesłuchanie, które prowadzi z Aktywistką Strajku Kobiet, w której rolę wcieliła się Anna Tomaszewska, skonfrontowanie inteligencji, opanowania głosu Anny z fanatyzmem religijnym i gniewem Sławka mogło wywołać w początkowej fazie śmiech lecz później jak każda głupota zrodzi lęk o to co dalej? Do czego to wszystko może doprowadzić? „Wszystkich może jednak nas nie spalą…?
Obawa przed fanatyzmem nie daje jednak spokoju. Buntowniczka Strajku Kobiet będąc w areszcie nie może wziąć leków, nie może zadzwonić do syna aby mógł wiedzieć gdzie jest. Nowa forma tortur XXI wieku. Zamiast rozżarzonego żelaza- zimna, goła posadzka i noc z temperaturą poniżej zera. To wszystko jakże jest bliskie temu na wskroś co działo się wieki temu. Sławek Maciejewski, wygłasza potępienie wobec wszelkich odstępstw od kanonów kościoła. Dla nikogo z publiczności takie przemówienie z ambony nie jest czymś zaskakującym, lecz przeczytana ankieta z tego roku 2021 na temat opętania przez demonów już tak. Jak redaktor Sławek rozmawia z kobietami i pyta je o różne zwyczaje. Do tej ankiety również włączona jest publiczność. Na wiele z pytań odpowiedź jest twierdząca, co według analizy jednego z biskupów jest znakiem opętania przez demona. Włączenie publiczności do tej ankiety, jako sprytne posunięcie reżyserki Iwony Kempy dało możliwość interakcji z publicznością. Poczucie widza, że jest się w pewnym sensie również aktorem, gdzie bliskość emocji między twórcą a odbiorcą staje się najważniejsza stworzyła wspólnotę, jakby podczas szabatu czarownic, gdzie każdy emanuje dla kogoś swoją energią. Ciekawym i nowatorskim posunięciem reżyserki było wprowadzenie elementów teatru fizycznego. Doskonałym narzędziem wręcz plastycznym niczym forma rzeźby wyrażonej przez rzeźbiarza stała się spontaniczna gimnastyka Katarzyny Anny Małachowskiej. Zamiast słów odpowiednia poza ciała, która ma tak, jak w gimnastyce słowiańskiej czarownic przywołać określoną energie, dającą siłę w działaniu. Jej opowieści o egzorcyzmach, podczas których księża tak naprawdę mają ochotę na seks z dziewczyną, z której wypędzają złego ducha wzbudza litość dla nich samych.
Charakterystyczne dla Iwony Kempy bezkompromisowe łączenie farsy z dramatem również i w tym premierowym spektaklu odniosło sukces. Ból i cierpienie podczas egzorcyzmów, które współodczuwamy z czarownicami przeplata się niczym śmiech i łzy tak, jak w życiu, gdy uwolnimy się od tego, co nas zniewala. Rekwizytów w spektaklu jest niewiele. Bębny dominują, lecz zaskoczeniem w pewnym momencie, gdy już przyzwyczajeni jesteśmy do minimalizmu staje się szynka, prawdziwa, której zapach nie bez powodu czuć na scenie. Zjadana przez Sławka podczas opowieści na temat wypędzania demona weganizmu, stanowi ciekawy element komizmu czyniąc sztukę bardziej łatwo strawną dla tych, którym tragedia jest zbyt ciężkim ładunkiem emocjonalnym. Na zasadzie silnych kontrastów cały spektakl dynamicznie i rytmicznie niczym dźwięki perkusji słyszanej w tle motywuje przede wszystkim do myślenia a w jego konsekwencji do działania.
Światło spokojne, jasne, skoncentrowane na osobie przedstawiającej daną historię czarownicy, jakby nie miało się nijak od oskarżeń o uroki, zjadanie noworodków czy też seks z diabłem. Nie ma piorunów, unoszeń się w powietrzu na miotle, wypełzających węży z ust. Jest taka zwykła codzienność, kwiecista sukienka, którą mogłaby założyć każda osobą będąca na widowni, nawet mężczyzna jeśli by po prostu tego chciał. Zwykła codzienność, będąca pretekstem do polowań mających za cel metaforyczne spalenie pogardą.
Najnowszy spektakl Iwony Kempy z pewnością wzbudzi kontrowersje w środowisku konserwatystów lecz nawet w tym świecie da wiele do myślenia. Odważny, nie idący na żadne kompromisy skupiający się na prawdzie i faktach spektakl „Czarownice- wszystkich nas nie spalicie”, nie jest pobożnym życzeniem tego co rząd chciałby widzieć na scenie, lecz głosem duszy, wzywającym poprzez bunt do zmiany. Czy tak być powinno? Odpowiedzi może udzielić tylko sama publiczność.
„Czarownice. Wszystkich nas nie spalicie” w reż. Iwony Kempy w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Joanna Raba w Teatrze dla Wszystkich.
Spektakl „Kobiety objaśniają mi świat” doczekał się w tym sezonie swojej młodszej siostry. Iwona Kempa wróciła ze świeżym projektem do krakowskiego Teatru Nowego Proxima, aby znów podjąć temat nierówności płci i niesprawiedliwości wobec kobiet. Piątkowa premiera „Czarownice. Wszystkich nas nie spalicie” przypomniała, że ciąg dalszy tej dyskusji jest wciąż aktualny i bardzo potrzebny.
Tytułowe „czarownice” w rozumieniu Iwony Kempy nie są baśniowymi staruchami warzącymi trucizny, ale kobietami, które nie pasują do normy kobiecości: niezamężne, bezdzietne, buntownicze, mówiące głośno o tematach tabu. W te wyjątkowe kobiety wcielają się pełne energii i charyzmy aktorki: Małgorzata Gałkowska, Martyna Krzysztofik, Katarzyna Małachowska i Anna Tomaszewska. Przywołują one historie kobiet torturowanych i zabijanych setki lat temu, takie jak wydarzenia z niesławnego Salem, ale i takie od których nie dzieli nas nawet dekada, jak polowanie na czarownice w Papui Nowej Gwinei. Spektakl jest dynamiczny a przekaz jasny: przemoc wobec kobiet jest obecna na całym świecie niezależnie od kraju, czasu i religii. Przechodzimy płynnie od jednej historii do drugiej, a wszystkie mają wiele punktów wspólnych: seksualne nadużycia, gwałty, agresja, naruszanie godności ludzkiej i podstawowych praw. Widzimy Annę Tomaszewską rozciąganą na inkwizycyjnych torturach, to znów Martynę Krzysztofik wcielającą się w kobietę oskarżoną o bycie sangumą (czarownicą/opętaną) z powodu jednego snu kuzynki i śmierci paru świń. Pojawia się też relacja o nastolatce dręczonej egzorcyzmami przez katolickich księży oraz wspomnienia artystki (Małgorzata Gałkowska) odrzuconej przez środowisko akademickie z powodu nieestetyzowania kobiecej cielesności. Zdarzenia przeskakują jak w kalejdoskopie, a we wszystkich kobiety, będące w istocie ofiarami, postrzegane są jako czarownice, opętane i niebezpieczne. Artystki demaskują to obraźliwe słowo i starają się mu nadać inny charakter – siostrzanej solidarności, wolności i swobody wyrażania siebie.
Wiele z tych historii skręca wnętrzności. Upokarzanie i tortury są tym straszniejsze, że prawdziwe. Jak zaznacza Iwona Kempa: „Nie tworzymy iluzji – wszystkie opowiedziane w spektaklu sytuacje wydarzyły się naprawdę. Są wypowiedziami kobiet, zapisami przesłuchań, fragmentami historycznych dokumentów, reportaży i felietonów.” Reżyserka wraz z aktorkami przywołuje te mocne obrazy nie po to, aby szokować, ale by obnażyć ich groteskowość, absurdalność i niebezpieczeństwo, które niesie ze sobą fałszywe oskarżenie czy brak edukacji.
Ale są też takie anegdoty, które budzą śmiech, jak choćby ankieta stworzona przez katolickiego księdza, udowadniająca, że cała widownia może być pod wpływem złego demona, ponieważ oglądała „Gwiezdne wojny” albo ćwiczyła jogę. Najwięcej śmiechu wzbudza chyba rzucone od niechcenia przez Annę Tomaszewską hasło „cnoty niewieście” – najnowsza perełka konserwatywnej narracji na temat kobiet.
Aktorki stoją przeciwko tym historiom: ośmieszają je albo racjonalizują. Wykrzykują dobrze nam znane hasła wciąż świeże po zmaganiach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet przeciw zaostrzaniu ustawy antyaborcyjnej. „No women, no kraj”, „Nic o nas bez nas” brzmi w rytm bębnów i wspierającej je perkusji (Liliana Zieniawa). „Czarownice” ubrane w kwieciste sukienki i sportowe buty, tańczą i śpiewają otoczone metalowymi barierami miejskimi, które później porywają spod ścian, i z których budują stos (scenografia: Joanna Zemanek). Są głośne i odważne. Jak inaczej miałyby być usłyszane? Protest, którego nikt nie dostrzega jest protestem nieskutecznym.
Paniom towarzyszy w tym sprzeciwie mężczyzna, Sławomir Maciejewski. Nietrudno się domyślić, że często przypada mu tutaj zadanie wcielania się w przedstawicieli władzy: księdza potępiającego aborcję ze szczytu metalowego rusztowania, policjanta przesłuchującego zatrzymaną, mieszkańca wioski chcącego palić czarownice. W ich postaciach Maciejewski ilustruje, jak łatwo przejść z pozycji władzy do postawy wrogości, agresji i niekontrolowanej histerii.
Pamiętam swoją małą refleksję sprzed półtora roku temu po spektaklu „Kobiety objaśniają mi świat”. Pomyślałam wtedy, że następnym krokiem mógłby być spektakl omawiający na równi problemy kondycji kobiecej jak i męskiej. To przecież ukochany i wyczekiwany cel feminizmu, jego podstawa. Równość oznacza przecież niwelowanie krzywdzącej niesprawiedliwości nie tylko wobec kobiet, ale i mężczyzn. Jednak okres pandemicznych strajków wydaje się być bardziej krokiem wstecz niż postępem w dyskursie równi praw pomiędzy płciami. A szkoda. Mimo to jedyny mężczyzna w spektaklu ma swoje miejsce w linii, w której stoją aktorki i opowiadają o tym, czy gotują, jaki lubią kolor, czy mają dzieci. Maciejewski też odpowiada i nie pomija nawet pytania: „Pamiętasz swój pierwszy okres? Co wtedy czułaś?”. Odchrząkuje i z poczuciem humoru rzuca krótkie: „Yyym… dyskomfort”. Jego obecność łagodzi błędne przekonanie, że na tematy feministyczne kobiety rozmawiają tylko z kobietami i tylko w obecności kobiet, bo tak jest łatwiej, bo kobiety się czują pewniej, bo tylko one mają prawo o tym mówić, bo mężczyźni nie rozumieją, bo nie chcą, bo się nudzą, bo się wstydzą…
Przez swoją kolażową formę spektakl stanowi małą historię przemocy wobec kobiet. Małą, bo trwającą około półtorej godziny, a więc zdecydowanie za krótką, by objąć setki lat strachu i bólu. Za to wystarczająco długą, by wyrazić kategoryczny sprzeciw wobec tej przemocy. Jest to protest stanowczy i głośny, ale ani taki agresywny, ani taki wulgarny, jak często chcą to widzieć konserwatyści. I kiedy Martyna Krzysztofik chwyta za mikrofon, żeby na koniec spektaklu zaśpiewać ożywczy hit Glorii Gaynor „I will Survive”, spektakl pozostawia widzów w poczuciu siły i dobrej energii.
Kraków. Czarownice przejmują scenę. „Będziemy bębnić i krzyczeć!”
Najgłośniejsza kobieca sztuka tej jesieni pod skrzydłami wybitnej reżyserki. – Szukamy analogii pomiędzy polowaniami na czarownice a współczesnymi przejawami przemocy wobec kobiet, szukamy źródeł pogardy i dyscyplinowania kobiecej seksualności – zapowiada odważnie Iwona Kempa. Premiera spektaklu „Czarownice. Wszystkich nas nie spalicie” w ten weekend na deskach Teatru Nowego Proxima. Pisze Marta Gruszecka w Gazecie Wyborczej – Kraków.
Scena przy Krakowskiej 41 zaczęła przed tygodniem jesienny maraton. Wystartowała premierą sztuki o Ozzym Osbournie i wcale nie zamierza się zatrzymywać. W ten weekend druga premiera – „Czarownice. Wszystkich nas nie spalicie” w reżyserii Iwony Kempy. To spektakl – kolaż, spektakl – reportaż, spektakl – dokument, w którym wszystkie wypowiadane przez bohaterki teksty są wypowiedziami autentycznych osób.
– Punktem odniesienia „Czarownic” jest Strajk Kobiet. W spektaklu próbujemy znaleźć analogię pomiędzy współczesnymi protestami kobiet a polowaniami na czarownice i paleniem ich na stosie. W Polsce spalono kobietę oskarżoną o czary jeszcze w XIX wieku! Co dawało i daje podstawy do nierównego traktowania, szukania w kobietach kozła ofiarnego, winy i odpowiedzialności za zło? Dlaczego kobietom odbierano i nadal odbiera się głos? Przyglądamy się współczesnym kobietom i szukamy powodów nierówności kulturowych, społecznych i religijnych – wyjaśnia Kempa. I podkreśla: – Nie tworzymy iluzji – wszystkie opowiedziane w spektaklu sytuacje wydarzyły się naprawdę. Są wypowiedziami kobiet, zapisami przesłuchań, fragmentami historycznych dokumentów, reportaży i felietonów.
Wśród pań pojawi się jeden mężczyzna. – Bohater męski będzie reprezentował różne role społeczne: księdza, sędziego i polityka. W każdej z nich mężczyzna stanie w opozycji do głosu kobiet, a swoją siłą i posiadaną władzą będzie chciał je dyscyplinować – zdradza reżyserka.
Nierównemu traktowaniu kobiety mówią „nie”
Poprzedni spektakl Kempy, „Kobiety objaśniają mi świat”, miał formę koncertu. Bohaterki stworzyły na scenie punkową kapelę. Tym razem śpiew zastąpią uliczne bębny. – Oddamy głos kobietom. Przekażemy ich niezgodę na nierówne traktowanie, wykluczenie, poniżanie i przemoc. Będziemy bębnić i krzyczeć. Tak jak na Strajku Kobiet – zapowiada reżyserka.
W rolach głównych: Małgorzata Gałkowska, Martyna Krzysztofik, Katarzyna Małachowska, Anna Tomaszewska, Lilianna Zieniawa i Sławomir Maciejewski.
Autorkami scenariusza są reżyserka Iwona Kempa oraz Anna Bas, scenografię, kostiumy i projekcje przygotowała Joanna Zemanek, a za charakteryzację odpowiada Artur Świetny. Światłem zajmie się Wojciech Kiwacz, a dźwiękiem Bogdan Czyszczan.
Z radością informujemy, iż komisja konkursowa „debiut 2021” w składzie: Juliusz Chrząstowski, Piotr Sieklucki oraz Łukasz Błażejewski, jednogłośnie podjęła decyzję o realizacji spektaklu „Kordian” Juliusza Słowackiego w reżyserii ROBERTA TRACZYKA (student reżyserii AST we Wrocławiu). Komisja doceniła egzemplarz reżyserski przede wszystkim za niebagatelne podejście do tematu heroizmu, radykalizmu, przemocy, aktów terroru i zamachów… Wszystkim biorącym udział w konkursie serdecznie gratulujemy i dziękujemy za zgłoszenia.
Kraków. Premiera „Alfabetu rocka. Ozzy Osbourne i Jego Jebacadła” w Nowym
Teatr Nowy Proxima jesienny sezon teatralny zacznie z przytupem. Będzie wulgarnie, głośno i bez tajemnic. W pierwszy weekend września na Scenie Berlin „Alfabet rocka. Ozzy Osbourne i Jego Jebacadło” z Piotrem Siekluckim w dwóch rolach: głównej i reżysera.
Gigant heavymetalowej sceny, który wiele w życiu przeżył, widział i słyszał. I choć nie można odmówić mu talentu muzycznego, Ozzy Osbourne jeszcze lepiej zna się na show-biznesie. W grudniu skończy 72 lata i nic sobie z tego nie robi. Razem z rodziną po raz kolejny zdecydował się na udział w programie „The Osbournes Want To Believe” emitowanym na Travel Channel. W pierwszym odcinku nowego sezonu Jack Osbourne, syn Ozzy’ego, próbuje przekonać ojca i matkę (Sharon Osbourne), że istnieją zjawiska nadprzyrodzone. Jakie? Na przykład, że… koty widzą duchy. Słusznie Jack! W ten argument nie wątpi ani jeden prawdziwy kociarz.
Rzecz o tym, jak heavy metal satanizm promował
Czy Ozzy Osbourne ze scenariusza Sławomira Chwastowskiego wierzy w duchy? Trudno powiedzieć. Z pewnością jest równie wulgarny co bezpardonowy i pewny siebie. Wieloletni członek zespołu Black Sabbath na Scenie Berlin opowie o tym, jak muzyka rockowa była wykorzystywana do promowania satanizmu i wszelkiego rodzaju odchyleń.
– Kiedy grało Black Sabbat, na scenie rządziła wóda, kokaina i kobiety – mówi Piotr Sieklucki, który zagra Ozzy’ego, reżyser i dyrektor Teatru Nowego Proxima. Ostrzega, że będzie wulgarnie: – To spektakl dla widzów o nietypowym poczuciu humoru i bezpruderyjnie dorosłych.
Black Sabbath na scenie
Co łączy dyrektora Teatru Nowego Proxima z Ozzym? Potężny głos, dlatego podczas spektaklu nie zabraknie największych hitów Osbourne’a i Black Sabbath w wykonaniu Siekluckiego.
– Na żywo usłyszymy m.in. „War pigs”, „No more tears”, „All my life”, „Paranoid” oraz piosenki w słynnym duecie z Litą Ford czy córką Kelly – zdradza Agnieszka Bohdanowicz z Teatru Nowego Proxima.
Razem z Piotrem Siekluckim wystąpi i zaśpiewa Pamela Grandon.
„Monachomachia, czyli wojna mnichów” wg Ignacego Krasickiego w reż. Justyny Łagowskiej w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Michał Centkowski w Newsweeku.
Krakowska „Monachomachia” w reżyserii Justyny Łagowskiej zaczyna się w atmosferze swobodnej, by nie rzec klubowej. To nie jest to przypadek. W spektaklu Teatru Nowego twórcy wydobywają z oświeceniowego dzieła biskupa Krasickiego przede wszystkim pierwiastek rubasznie satyryczny.
Opowieść o wojnie karmelitów i dominikanów rozgrywa się w kameralnej przestrzeni. W interpretacji Łagowskiej opisane przez Krasickiego wypadki stanowią właściwie pijackie rojenia trójki podstarzałych facetów. Bohaterowie, odziani w krwisto czerwone kostiumy, stanowiące współczesną wariację na temat klasztornych szat, szykują się do decydującego starcia teologicznego z oponentami. Ostatecznie to się nie stanie, bo błędni rycerze wiary zmęczą się krzepiącymi trunkami podawanymi przez Karczmarkę (w tej roli Karolina Gorzkowska), dyskretną, acz zjadliwą komentatorkę wydarzeń.
Klasztorne trio – Schimschciner, Chrząstowski, Gancarczyk – choć chwilami mocno przerysowane, jest całkiem ucieszne. Widać, że zespół aktorski dobrze się bawi, bawi się też częstowana wzmacniającymi trunkami publiczność.