Archive Page

Wywiad o Korze

21 sierpnia, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Nikt oficjalnie nie przyznał, że odebrano nam dotacje z powodu mojego spektaklu, który podobno obraża uczucia religijne. Rozmowa z Katarzyną Chlebny, odtwórczynią roli Kory w spektaklu „Kora. Boska”

Czy zagranie Kory było dla pani trudnym wyzwaniem aktorskim?

Tak, dość trudnym. Oczywiście, że trudnym. Przy każdej innej postaci, która nie jest tak znaną, silnie zarysowaną, zakotwiczoną w świadomości bardzo szerokiej rzeszy odbiorców, ma się większą swobodę. W przypadku spektaklu biograficznego, a takim po części jest „Kora. Boska”, mamy do czynienia ze wspomnieniem bardzo żywym, namacalnym, zostało przecież mnóstwo materiałów. Każdy zna i pamięta Korę. Jest muzyka, wywiady, do których można sięgnąć.

Czy jej bardzo mocny medialny wizerunek pomagał czy przeszkadzał w pracy nad sztuką?

Zależało mi, żeby zbliżyć się do tej postaci jak najbardziej wizerunkowo,żeby nikt nie powiedział, że to zupełnie nie jest Kora. Ale też nie chciałam zrobić parodii postaci, bo to bardzo cienka granica, jeżeli zaczynamy odtwarzać jedynie np. głos. Zajęło mi sporo czasu, żeby się nauczyć mówić, poruszać jak ona, ale wiedziałam, że muszę zbudować pełną postać, wielowymiarową. Musiałam opanować zewnętrzną formę, ruch, sposób intonowania głosu, uśmiech, na co często fani Kory zwracają uwagę i piszą do mnie w stylu: zauważyłem ten specyficzny ruch językiem po zębach, to miłe, że widzowie wyłapują te niuanse, nad którymi pracowałam. To, co było najważniejsze i najtrudniejsze w procesie aktorskim, to to, żeby nie pozostać jedynie w tej sferze, żeby nie tylko mówić i ruszać się jak ona, ale żeby dotknąć jej głębiej. Żeby to, co ona mówi, było istotne. Dla aktora, który operuje warsztatem, techniczne przygotowanie roli nie jest ogromnym wyzwaniem, trzeba wiele razy próbować, powtarzać, ale to naturalne, trudniej zbudować postać tak bliską pamięci tak wielu osób i być w tym autentycznym. Najważniejsze jednak dla mnie było uchwycenie tej prawdy postaci, sięgnięcie na tyle głęboko w jej światopogląd, aby zrozumieć, dlaczego ona akurat tak akcentuje zdania, kiedy coś mówi. Żeby nie pozostać jedynie w tej warstwie wizualnej. Nie chciałam jej przerysować, chciałam się z nią stopić, wypełnić ciało i głos jej duchem, jej myślą, jej historią i jej wspomnieniem.

A czy Kora Jackowska dla pani prywatnie była ważną postacią?

W toku pracy sięgnęłam po ogromną liczbę wywiadów, po jej poezję. Kiedy przetrawiłam jej historię, obudziła się we mnie jakaś dziwna emocjonalna pamięć. Mam poczucie, że wracam do jej wspomnień, do jej przeszłości, do domu dziecka w Jordanowie, w którym przecież nigdy nie byłam, ale te obrazy silnie zakotwiczyły się w moim ciele. Buduję tę rolę bardzo technicznie, są jednak rzeczy, które się odzywają we mnie i sięgają do jej autentycznych wspomnień. Często w trakcie spektaklu czuję, że jedną częścią brzucha odbywa się jakieś pragnienie czy niemoc Kasi Chlebny, a w innych partiach ciała odzywa się prawdziwy głos Kory, i mówię to jako osoba mocno stąpająca po ziemi i mało uduchowiona. Często mam poczucie, że daję miejsce jakiemuś bytowi, który przeze mnie chce się do świata odezwać. Wolę myśleć, że to jest moja wyobraźnia, ale te momenty tego rozsiadania się Kory we mnie budują ten spektakl.

„Kora. Boska” jest hitem, spektakle gracie przy pełnych salach. Spodziewała się pani takiego zainteresowania?

Najpiękniejszy spektakl rozgrywa się po naszym zejściu ze sceny, kiedy przychodzą do nas widzowie i rozmawiają ze mną, jakbym nadal była Korą. To jest trudne, bo przecież kiedy schodzę ze sceny, to już jestem sobą. Bycie nią te kolejne minuty w obcowaniu z widownią staje się dla mnie czasami koniecznością, ciekawość tych przeżyć jest silniejsza niż zmęczenie. To jest czas dzielenia się wspomnieniami, widzowie chcą rozmawiać o swoich bardzo osobistych przeżyciach. To jest dla mnie nowe doświadczenie, uczę się drugiego człowieka. Uczę się głębokiej relacji, kiedy widz dłużej zostaje w sztuce i na gorąco chce rozmawiać o swoim życiu. Słyszę wspomnienia osób z domów dziecka, opowieści o pierwszych miłościach. Bardzo rezonuje nasze sceniczne współobcowanie. Cieszy mnie też, że bliscy Kory okazali mi tyle ciepła i serdeczności. Szczególnie Kamil Sipowicz, którego odbioru bałam się najbardziej, a jego obecność, przychylność i wsparcie dla teatru w ostatnim czasie jest dla nas bardzo ważne. Także obecność i odbiór przyjaciół i fanów Kory jest dla nas wielkim wyróżnieniem.

Kora jest postacią, która zostawiła wielką publiczność. Może także poprzez swoją wyrazistość?

Mam wrażenie, że dzisiaj zmieniły się proporcje, jeśli chodzi o podążanie za autorytetem. Dzisiaj można szybko zasłynąć jednym zdaniem, ale nikogo nie interesuje pełen przekaz. Młodzi ludzie oglądają filmy na przyśpieszeniu, żyjemy bardzo szybko. Nawet jeśli ktoś mówi do nas mądre rzeczy, to łatwo to przeoczyć. Kora, proszę zauważyć, mówiła wolno i wyraźnie. Nie tylko to, co mówiła, ale też w jaki sposób, przykuwało uwagę. To była kobieta o charyzmatycznej osobowości. Może dzisiaj to jest też rola teatru i koncertów na żywo, żeby publiczność zatrzymać, żeby doprowadzić do prawdziwego, nieśpiesznego spotkania. Media społecznościowe dużo nam dały, ale też dużo nam zabrały, jest natłok informacji, ale nie ma ciszy, która pozwoliłaby to wszystko objąć. Mamy nadmiar informacji, których nie mamy czasu przyswoić i przetrawić, a już skrolujemy kolejne. W internecie nie ma też miejsca na prawdziwe relacje, nie mamy tej gotowości. Kiedy Kora zbudowała swoją pozycję, bardzo silną, w latach 80. wypracowała sobie także w głowie prawo do zarządzania czasem odbiorcy. Kiedy coś mówiła, nigdy nie przyspieszała, dawała sobie czas na pauzę, żeby zobaczyć reakcje odbiorcy. Wydaje mi się, że w ten sposób przekaz docierał bardziej, odbiorcy oczekiwali od niej wypowiedzi na palące problemy społeczne. Dziś nie czekamy ani na jakość słowa, ani na jego wagę. Netflix wydaje nowy serial i oglądamy siedem odcinków od razu, nikt nie czeka, wszystko naraz i szukamy dalej. Przy Korze ludzie trwali lata.

Jako prywatny Teatr Nowy Proxima w Krakowie musicie myśleć przede wszystkim o sprzedaży, jak się pracuje w takich warunkach?

Po premierze spektaklu „Kora. Boska” wszystkie dotacje, jakie mieliśmy z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zostały nam odebrane. Musimy być na tyle atrakcyjni, żeby widz przyszedł. Udaje nam się jednak nigdy nie kalkulować programu pod publikę. Realizujemy tematy, które nas interesują, pasjonują i naprawdę wierzę w to, że bez kalkulacji można stworzyć teatr, który znajdzie odbiorcę. Na nasze przedstawienia przyjeżdżają widzowie z całego świata. „Kora. Boska” stała się spektaklem, na który bilety schodzą na pniu. Jesteśmy w trudnej sytuacji, bo bez wysokiej frekwencji nie jesteśmy w stanie funkcjonować, ale publiczność nas nie zawodzi. Mamy propozycję, aby grać spektakle gościnne, w kraju i za granicą. Po aferze z naszym spektaklem na własnej skórze poczułam, czym jest wolność wypowiedzi, że musimy o nią walczyć. O twórczą wolność, wbrew nieprzychylności ludzi, którzy stawiają przed nami ideologiczną ścianę. „Głową muru nie przebijesz”, ale jeśli pod tym murem stoimy z otwartym sercem, dopuszczamy swoje myśli do głosu, to wytwarza się taka wibracja, że mam nadzieję, że ona zdoła ten mur przebić. „Czekam na wiatr, co rozgoni ciemne skłębione zasłony”, nie dziwi mnie, jakim wzruszeniem ludzie reagują na ten utwór w trakcie spektaklu. Zastanawia mnie, o jaką wolność jako twórca chcę walczyć? O jaki świat? Te pytania do mnie wracają. Wszyscy współtworzymy naszą rzeczywistość. Dla mnie to jest nowość, że jako reżyserka i aktorka używam tych górnolotnych słów, takich jak wolność. Do tej pory kojarzyła mi się z walką, która już jest za nami. Sądziłam, że pozostanie w podręcznikach i wspomnieniach rodzinnych i zaczyna się oblewać śliskim patosem.

Śpiewa pani teksty Maanamu i okazuje się, że nie są wyłącznie rozrywkowe, są aktualne dla kolejnego pokolenia? 

Kiedy śpiewam te teksty Maanamu, łapię się na tym, że żyjemy w czasach, kiedy słowo „wolność” znowu trzeba pisać wielką literą. I to nie jest na wyrost, bo pamiętam, kiedy graliśmy „Korę. Boską” na jubileuszu teatru w trudnym dla niego momencie: odebranie dotacji, nagonka prawicowych portali. Nikt oficjalnie nie przyznał, że to z powodu mojego spektaklu, który podobno obraża uczucia religijne, bo to się tak nie odbywa. Dotacje odbiera się sprytnie, nie przyznając we wnioskach punktów za merytorykę. Przestaliśmy spełniać wymogi. Prawicowo-chrześcijański portal napisał, że osoba homoseksualna, draq queen, gra w spektaklu Maryję. W ciągu kilku dni powstała petycja, którą przeciwko spektaklowi podpisało 20 tysięcy osób, które go nie widziały. Nawet nie są go ciekawe.

Bała się pani o swoją przyszłość w teatrze?

Jestem wdzięczna Piotrowi Siekluckiemu, naszemu dyrektorowi i moim kolegom, współtwórcom spektaklu za to, że z podniesionym czołem jesteśmy w tym razem. Nigdy nie usłyszałam od nich pretensji, że to przez mój spektakl mamy obecnie problemy. To jest w gruncie rzeczy wspaniałe, bo ta sytuacja nas jako zespół wzmocniła. W dzisiejszych czasach to bardzo ważne, żebyśmy mimo przeciwności trzymali się razem, bez lęku.” Życzę wszystkim dyrektorom teatrów w Polsce i artystom odwagi w mówieniu prawdy i nazywaniu rzeczy zgodnie ze swoimi przekonaniami.

Jestem szczęśliwa, bo nie czuję lęku, miałam przez chwilę taki strach fizyczny, bałam się, że ktoś mi zrobi krzywdę w ciemnej bramie. Dostaliśmy list z pogróżkami.

Zrozumiałam jednak, że nie mogę się bać, mamy jedno życie i prawo do tego, żeby mówić to, co myślimy, co czujemy, a kiedy chcemy zmieniać świat, to też mamy do tego prawo!

Zawsze chciała pani być aktorką?

Tak. Wzięło się to stąd, że jak miałam pięć lat, to napisałam wiersz: „Zaczarowana róża, zaczarowany świat, zaczarowane wszystko, a wokół wieje wiatr. Mała księżniczka, Greta, dotyka róży tej, wszystko zaczarowane i cały świat jest w niej”. Pamiętam, że siedziałam wtedy na pomarańczowym nocniku i tak długo go powtarzałam, że zaczęło mi się podobać, jak go mówię. Było to nieskromne, ale wtedy zrodziło się takie marzenie, żeby to mówić ludziom, a potem zamarzyłam i napisałam tekst do „Kory. Boskiej”. I był w tej pracy podobny, dziecięcy zachwyt tej małej dziewczynki na pomarańczowym nocniku.

Agata Całkowska GAZETA WYBORCZA. MATERIAŁ WYSOKICH OBCASÓW.

Zełenski jak Wiedźmin

10 lipca, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

W Teatrze Nowym Proxima przygotowano spektakl NaXuj, czyli miejsce dyslokacji rosyjskiego okrętu wojennego, którego głównym bohaterem jest Wołodymyr Zełenski. Reżyser przedstawienia Piotr Sieklucki zaproponował napisanie sztuki o prezydencie Ukrainy Ziemowitowi Szczerkowi. Pisarz doskonale zna naszych wschodnich sąsiadów i wie, że nic tam nie jest czarno-białe, a czasem przybiera wręcz szekspirowski wymiar.

Piotr Sieklucki i Magda Huzarska-Szumiec, a Ziemowit Szczerek jak zawsze w drodze

fot. Marcin Oliva Soto

Magda Huzarska-Szumiec: Kiedy rozmawiał pan z ludźmi w Ukrainie, co mówili o swoim prezydencie Wołodymyrze Zełenskim?

Ziemowit Szczerek: Do niedawna opinie o nim były dość podzielone. Po wyborach, kiedy udało mu się zebrać 70-procentowe poparcie, wzbudził nadzieje, że wniesie do ukraińskiej polityki powiew świeżości. Te nadzieje zostały jednak szybko roztrwonione i na temat Zełenskiego wielu Ukraińców zmieniło zdanie. Ale kiedy Rosja zaatakowała ich kraj, a on okazał się prezydentem, który nie ucieka z Kijowa, tylko staje na barykadzie ze swoimi rządem i współpracownikami, uznali go za symbol walki o wolność. Oczywiście musimy mieć świadomość, że znaczenie miała tu nie tylko jego postawa, ale także bardzo umiejętnie prowadzona kampania medialna, która wzbudziła poruszenie na Zachodzie. Okazało się, że facet, który był aktorem, potrafi bardzo skutecznie rozegrać tę sytuację. Dzięki zdolnościom medialnym Zełenskiego i jego sztabu cała opowieść o wojnie została zdominowana przez Ukrainę. Oni są bohaterskimi żołnierzami, neokozakami, którzy walczą z okrutnym najeźdźcą. Rosyjska perspektywa w tej sytuacji kompletnie znikła, została ośmieszona. Ukraińcy to bardzo doceniają i teraz są przekonani, że Zełenski jest idealnym prezydentem na czas wojny.

W ten sposób został bohaterem naszych czasów?

Ziemowit Szczerek: Tak, i świetnie odgrywa tę swoją życiową rolę bohaterskiego prezydenta na barykadzie. Ale z drugiej strony on naprawdę nim jest. Kiedyś widziałem aktora Arka Jakubika, który grał, że gra w zespole rockowym, a równocześnie naprawdę był w tym zespole. Tak jest też z Zełenskim, który dzięki takiemu połączeniu stał się bohaterem naszych czasów. Nie rusza się z miejsca, cały czas jest w tych samych wojskowych ciuchach. Przez to wygląda jak superbohater, jak postać z komiksu. To mi się fajnie łączy, bo jakiś czas temu mój przyjaciel, malarz ze Lwowa, miał w Krakowie wystawę, którą zatytułował Ukraina szuka bohatera. Poprosił mnie o tekst do katalogu. Pisałem w nim o tym, że Ukraina szuka bohatera, który by mógł ją reprezentować i który uzupełniłby ukraińską mitologię o coś współczesnego. I teraz pojawia się superbohater Zełenski. Jestem przekonany, że kiedy skończy się wojna, niezależnie, czy dalej będzie prezydentem czy nie,

i tak będzie noszony na rękach, zostanie wielką postacią. Będą mu budować pomniki, ulice będą nosić jego imię.

Piotr Sieklucki: Dla mnie też Zełenski jest absolutnym bohaterem naszych czasów. Jego nazwisko stało się na świecie rozpoznawalną marką walki o wolność. Wprawdzie moi ukraińscy koledzy i studenci twierdzą, że nie jest on taki cukierkowy, jak nam się wydaje, ale to w tej chwili nie ma znaczenia. Człowiek, który spokojnie mógłby wyjechać, żyć dobrze gdzie indziej, ubiera hełm, kamizelkę kuloodporną i idzie na barykady. W ten sposób staje się odpowiednikiem naszego polskiego Wiedźmina. Przypomniałem sobie o nim, bo rozmawiamy z Ziemkiem Szczerkiem, a przecież to on jakiś czas temu napisał dla naszego teatru Wiedźmina. Turbolechitę.

Teraz pan Ziemowit napisał dla waszego teatru sztukę o Zełenskim. Czyj to był pomysł?

Piotr Sieklucki: Wpadłem na to, kiedy na początku wojny zacząłem czytać historię Zełenskiego. Nie kryję, że ważne dla mnie było to, iż jest on aktorem, człowiekiem, którego świadomość gestów, mimiki, całej swojej fizyczności jest o wiele większa niż u innych. Z zainteresowaniem śledziłem w internecie jego wystąpienia, przyglądałem się, jak gestykuluje, jak ma postawiony głos, co robi, żeby przytrzymać uwagę widza przy ekranie. Pomyślałem, że to wszystko może świetnie złożyć się na spektakl, który bez wątpienia będzie hołdem dla tego, co robi Zełenski od momentu ataku Rosji na Ukrainę. Od razu zadzwoniłem do Ziemka, bo tylko on mógł napisać taki tekst, szczególnie że wszyscy znamy jego miłość do Ukrainy, gdzie bywa i przyjaźni się z ludźmi. Dlatego przez myśl mi nie przeszło zaproponowanie tego na przykład Dorocie Masłowskiej. Wiedziałem, że musi to być Wielki Szczerek.

Kiedy Piotr zaproponował panu napisanie tej sztuki, nie miał pan obaw, że to wszystko zbyt szybko się dzieje, że nie zdąży pan złapać dystansu do wydarzeń na Ukrainie i do samego Zełenskiego?

Ziemowit Szczerek: Ja mam sporo do niego dystansu, bo jego działalność obserwuję już od dawna. To nie jest człowiek, który pojawił się wczoraj deus ex machina. Kiedy Piotrek postanowił zrobić o nim spektakl, ucieszyłem się, bo w polskim teatrze brakuje mi czegoś, co istnieje na przykład w świecie anglosaskim, czyli kulturowego podejścia do rzeczy dziejących się tu i teraz. Anglicy i Amerykanie dawno już przerobili na scenie czy na ekranie brexit, Trumpa… Dlatego uważam, że to jest świetny moment, by opowiedzieć o Zełenskim. Przy czym proszę sobie nie wyobrażać, że będzie to laurka wystawiona dzielnemu prezydentowi. Zdaję sobie doskonale z tego sprawę, że nie jest to postać krystaliczna, ma też swoje ciemne strony. Zresztą jego historia jest reprezentatywna dla Ukrainy. Pochodzi z Krzywego Rogu, robotniczo-inteligenckiego miasta leżącego na wschodzie kraju, w którym mówiło się po rosyjsku i gdzie ukraiński nacjonalizm był zdecydowanie słabszy niż na zachodzie. Tam nie wspominało się zbyt często o ukraińskim patriotyzmie czy ukraińskiej narodowości tak, jak ją dzisiaj rozumiemy. Zełenski musiał to wszystko dopiero w sobie odkryć. W tym sensie przeszedł taką samą drogę jak wielu innych Ukraińców. Oni dopiero teraz zyskali pewność co do swojej tożsamości. To jest nowa dla nich opowieść, którą Zełenski zaczął pisać i odgrywać. Ta niejednoznaczność bardzo mnie interesuje, dlatego uważam, że trzeba jego historię opowiedzieć. Niesie ona ze sobą tak wiele wątków, że na pewno nie mógł powstać z niej prosty, linearny tekst.

Czy znajdują się w nim wątki dotyczące początków prezydentury Zełenskiego?Ziemowit Szczerek: Tak. On zaczynał jako postać wzięta prosto z serialu Black Mirror, tak przynajmniej twierdzą moi znajomi w Ukrainie. Oni się tego obawiali, bo mamy tu do czynienia z aktorem, który w serialu Sługa narodu zagrał prezydenta, którym naprawdę chciał zostać. Używając tego typu populistycznych sztuczek, zebrał sympatię większości wyborców. Obnażył przy tym demokratyczne standardy, bo okazało się, że ludzie głosują sercem, a nie rozumem. Przy czym on w tym serialu był całkiem racjonalny. Prezydent, którego odgrywał, miał w sobie sporo chłopskiego rozumu. Pod względem pijarowym to było świetnie przeprowadzone. Szczerze mówiąc, on w bardzo podobny sposób przeprowadza tę wojnę.

Ale po pierwszej powyborczej euforii entuzjazm Ukraińców opadł, zaczęto się obawiać, że stanie się on marionetką w rękach oligarchów.

Ziemowit Szczerek: I tak było. Przecież on od początku współpracował z Ihorem Kołomojskim, ukraińskim oligarchą, magnatem medialnym, który podczas wyborów stał za jego plecami. Pozycję Kołomojskiego można porównać do pozycji dawnych książąt kresowych. Tak jak oni „siedział” na Dnieprze. Ta dzisiejsza Ukraina z wpływami tamtejszych oligarchów jest bardzo podobna do Ukrainy sprzed wieków, kiedy to kresowi władcy ustawiali się po różnych stronach barykady i wojowali ze sobą. Kołomojski został znienawidzony przez Putina, bo to on w roku 2014 i 2015 uzbroił bataliony, które powstrzymały atak Rosjan w Donbasie. A później poszedł na wojnę z Poroszenką, którego postanowił odsunąć od władzy. Jako gubernator Dniepropietrowska robił tu największe interesy, będąc równocześnie szefem telewizji „1+1″. Zełenski z nią współpracował i to Kołomojski wykreował go na prezydenta. Tylko że w pewnym momencie Zełenski urwał mu się ze smyczy i zaczął grać we własną grę. Zresztą tam tak często bywa, że ktoś na czyichś plecach wchodzi do polityki, a potem odwraca się od protektora. Tam jeden jest ]agonem, drugi Lady Makbet. Ukraina to Szekspir w czystym wydaniu.

Kilka tygodni przed wybuchem wojny 62 procent Ukraińców było przeciwnych reelekcji Żeleńskiego.

Ziemowit Szczerek: I pewnie nie zostałby już wybrany. Wielu ludzi było na niego wściekłych, bo zaczął rządzić dyktatorsko, tworzył paralelne struktury do tych oficjalnych, które wymykały się mu spod kontroli. Swoją władzę zaczął opierać na powołanej przez siebie Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. To się nie podobało Ukraińcom, bo przecież miał naprawiać sytuację polityczną kraju, a nie prowokować kolejne patologie na szczytach władzy. Zresztą teraz też wielu ludzi mi mówi, że nie wiadomo, jak to będzie po wojnie. I czy Żeleński okaże się dobrym prezydentem na czas pokoju.

A w którym momencie Ukraińcy uznali, że jest świetnym prezydentem na czas wojny? Czy miało tu znaczenie jego słynne zdanie wypowiedziane w momencie, kiedy Amerykanie zaproponowali mu pomoc w opuszczeniu Kijowa?

Ziemowit Szczerek: Bez wątpienia tak. Oni chcieli wywieźć go do Lwowa, na co usłyszeli: „Nie potrzebuję podwózki. Dajcie mi amunicję”.

Znalazło się ono w pana sztuce?

Ziemowit Szczerek: Tak, ponieważ ona kręci się wokół takich szlagwortów, którym staram się nadać nieco perwersyjny wymiar. Jestem pewny, że Piotrek to odpowiednio oprawi, bo jest w tym świetny.

A kto w Teatrze Nowym wypowie te znane już na całym świecie słowa?

Piotr Sieklucki: Michał Felek Felczak – aktor młodego pokolenia, który nawet fizycznie jest podobny do Żeleńskiego.

W jakiej konwencji zamierzasz wystawić ten tekst?

Piotr Sieklucki: Szczerek napisał tekst, który mnie zatrzymał. Pomyślałem, czy tak można, bo scenariusz jest pisany lekko, z dystansem, groteskowo, a wojna przecież taka nie jest. Choć z drugiej strony, patrząc na zabiegi PR Żeleńskiego, jego nieogoloną, zmęczoną twarz, tą samą od dwóch tygodni koszulę, te same buty, to jest w tym wiele z groteskowego teatru. Zastanawiałem się, czy z wojny można zakpić, zadrwić, czy historia Ukrainy, którą my Polacy też rozbieraliśmy i trzymaliśmy chwilę pod butem, da się w tak łatwy sposób opowiedzieć żartem. Ziemek pisze z dystansem, trochę tak, jakby ta wojna się już skończyła. Ale jest w tym siła, ponadczasowość. Spektakl w założeniu będzie jakby snem, koszmarem wojny, gdzie miesza się przemoc z muzyką. Chcę, by był opowieścią

o rozpadającym się świecie wartości, pokoju, paktów i układów, które, jak się okazuje, nie mają znaczenia. Upiór Ukrainy nękający i drwiący z Zeleńskiego, będzie w spektaklu tego symbolem. Symbolem Ukrainy, która nie wie, czy jest z Europy czy Rosji, jakby tańczyła dziwny taniec z obu partnerami. Zełenski w spektaklu mówi: „My się od Ruskich odrywamy, bo już ich, kurwa, nie kochamy! My już się dawno oderwaliśmy, tylko jakoś nam i wam (Ruskim) trudno było w to uwierzyć, bo może nie byliśmy gotowi na separację! A wy jesteście jak ten chuj-kochanek, co kocha ręką! Co bije! My chcemy odejść, a wy nie! Nie odchodź, kochana! Już nigdy cię nie uderzę! A potem znowu – jeb, jeb!”. Setki wzajemnych toksycznych relacji. O tym będzie spektakl.

Teatr Piotra ma charakter muzyczny. Czy w przedstawieniu pojawią się piosenki?

Ziemowit Szczerek: Oczywiście, wiem, że Piotrek lubi sobie pośpiewać, więc mu nie odbiorę tej przyjemności. Ja zresztą też dobrze odnajduję się w konwencji teatru, jaki on prowadzi, teatru na pograniczu pozornie lekkiego, łatwego w odbiorze musicalu, aleniosącego ze sobą duży ładunek intelektualny. Jego spektakle w przyjazny dla percepcji widza sposób przekazują rzeczy istotne. Zełenski o rzeczach istotnych mówi z kolei w swoich wystąpieniach. Mają one w dużej mierze umocowanie w jego aktorstwie.

Czy ty, Piotrze, zauważasz, po jakie chwyty on sięga, by ludzie go tak emocjonalnie odbierali?

Piotr Sieklucki: Bez wątpienia ma doskonale opanowaną umiejętność skupiania na sobie uwagi, przyciągania do siebie samym spojrzeniem. Kiedy trzeba, potrafi patrzeć ludziom w oczy mądrze, kiedy trzeba – czule, kiedy trzeba – z przerażeniem. To są dość proste chwyty aktorskie, których uczy się w szkole teatralnej czy nawet na warsztatach teatralnych.

A które z wystąpień prezydenta Ukrainy zrobiło na tobie największe wrażenie?

Piotr Sieklucki: Chyba to z pierwszych dni wojny, kiedy siedział w zielonym fotelu i zwracał się bezpośrednio do narodu ukraińskiego. Poruszyło mnie także jego wystąpienie w Parlamencie Europejskim. Wylał tam na chłodno kalkulujących, unijnych polityków kubeł zimnej wody. Obnażył ich słabość, ale też zmobilizował do działania. Jak widać, w tym, co robi, jest skuteczny. W Polsce spowodował, że TVN i TVP zaczęły się wypowiadać na jego temat tym samym głosem. Przynajmniej przez chwilę. Mnie wzruszyło jego przemówienie, kiedy powiedział Ukraińcom, że mają szansę wygrać z Rosjanami, bo bronią swojego domu.

A dla pana, które z wystąpień prezydenta było najistotniejsze?

Ziemowit Szczerek: Na mnie wrażenie zrobiło jego przemówienie skierowane tuż przed samą wojną do Rosjan. Mówił do nich, że przecież wy nas znacie, byliście nie raz w naszym kraju, studiowaliście na naszych uczelniach, macie Ukraińców w rodzinach. Nie musicie nas atakować. Ale wiedzcie, że jeżeli to zrobicie, zobaczycie nasze oczy, nasze twarze, a nie nasze plecy. To było takie wow! A pamiętacie, jak przemawiał w Parlamencie Europejskim? Nawet tłumacz się popłakał. Facet jest naprawdę świetnym aktorem i świetnie wykorzystuje swoje aktorskie instrumenty. Choć tak naprawdę przecież jest samoukiem, z wykształcenia prawnikiem. Zaczynał w kabarecie, potem przeszedł do filmu, grał w jakichś komediach. Wystarczyło mu to, żeby się otrzaskać.

Myślicie, że ktoś mu jeszcze w Ukrainie pamięta, że „tańczył z gwiazdami”? Ziemowit Szczerek: To go nawet uczłowiecza. To było fajne, ludzie go takiego polubili. Zauważcie też, że od kiedy Ukraina ustawiała się po przeciwnej stronie szowinistycznego świata Rosji, nieliberalnej, quasi-demokracji, którą oferuje Putin, to zaczęła się chwalić, że ma w armii żołnierzy LGBT, a fakt, że Zełenski przebierał się w szpilki, uznano za całkiem cooi. Putin w mediach prezentował się z gołą klatą na koniu i z karabinem w ręku, a jak przyszło co do czego, to okazało się, że jego żołnierze są niekompetentnymi maruderami, którzy dostają wp…. Wojska Zełenskiego, który po gejoeuropejsku biegał w lateksach, są za to najlepszą armią, której NATO nie ma. I na tym polega między nimi różnica, którą na pewno pokażę w sztuce.

Piotr Sieklucki: Świetnie, bo od początku widziałem w niej głównego aktora ubranego w szpilki. Tak się będzie zaczynał spektakl. Od tańca LGBT, który przejdzie w taniec czarnej rozpaczy, wojny i śmierci.

Wracając do pierwowzoru postaci teatralnej, co myślicie o postawie rodziny Zełenskiego, jego żony? Czy to, że twardo przy nim stoi, że nie wyjechała z dziećmi na Zachód, też przysparza mu sympatii?

Ziemowit Szczerek: Na pewno, choć ludzie oczywiście mają świadomość, że zachowanie Ołeny Zełenskiej obliczone jest na wywołanie efektu. Ale oczywiście to też jest ważne.

Czy ona też będzie obecna w pana tekście?

Ziemowit Szczerek: Postacie kobiece są w nim bardziej symboliczne. Najważniejszą kobietą jest w niej Duch Kijowa. Jest też demoniczna pilotka, która strąca samoloty, i babcia niszcząca drony, w które rzuca słoikami po ogórkach. Chcę przywrócić polskiej scenie postać starszej kobiety. Zawsze drażniło mnie, że u nasz jednej strony wyrażamy w stosunku do babć czułość, a z drugiej zwyczajnie je lekceważymy. Jestem przekonany, że są to najbardziej godne szacunku postaci w słowiańskim i europejskim świecie. Chciałem odzyskać je dla kultury.

A odzyska pan też babcię, która nakarmiła rosyjskich żołnierzy pasztecikami, przez co wrócili oni do domu w cynkowych trumnach?

Ziemowit Szczerek: To akurat najprawdopodobniej jest legenda, ale właśnie takimi legendami, które przeszły do popkultury, mój dramat będzie zilustrowany.

Czy wątki związane z żydowskim pochodzeniem prezydenta też się w nim znajdą?

Ziemowit Szczerek: Jak najbardziej. Nie chcę tutaj zbyt wiele zdradzać, ale będą zaskakujące. To ważny wątek w relacji Zełenskiego z politykami z Izraela, ale też w relacji z Kołomońskim, który jest Żydem, czy Abramowiczem. Szczególnie w przypadku tego ostatniego oligarchy nie widomo do końca, jaka historia stoi za jego relacjami z Żeleńskim. Według jednej z teorii Abramowicz zaangażował się w działania pokojowe, ponieważ nakłoniły go do tego środowiska żydowskie.

Z tego, co panowie mówicie, wynika, że Zełenski jest postacią wielowymiarową. Sądzicie, że uda się tę wielowymiarowość oddać na scenie?

Piotr Sieklucki: Jestem przekonany, że tak. Widzowie, którzy odwiedzą Teatr Nowy Proxima, też się na pewno o tym przekonają.

*

Ziemowit Szczerek jest pisarzem, dziennikarzem, tłumaczem. Jego książka Przyjdzie Mordor i nas zje jest fabularyzowanym reportażem na temat Ukrainy.

Piotr Sieklucki jest aktorem, reżyserem, współzałożycielem i dyrektorem Teatru Nowego Proxima. Stworzył wiele realizacji scenicznych, poczynając od głośnego Lubiewa, a kończąc na Korze, w której wciela się w rolę Matki Boskiej.

Magda Huzarska-Szumiec – dziennikarka, teatrolożka, jurorka Marki Radia Kraków. Miłośniczka win o wszystkich kolorach…

Kora i Zelenski

23 czerwca, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

„Kora. Boska” wg scen. i w reż. Katarzyny Chlebny i „NaXuj. Rzecz o prezydencie Zełenskim” Ziemowita Szczerka w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym Proxima. Pisze Dariusz Kosiński w „Tygodniku Powszechnym”.

Krakowski Teatr Nowy Proxima właśnie zabrał się za największego bohatera dzisiejszych czasów. Po Korze czas na Zełenskiego – i to też w ramach szalonego piąteczku.

Teatr Nowy nie jest już taki nowy, bo działa w Krakowie od szesnastu lat, zawsze na obrzeżach Kazimierza – od roku 2016 na rogu Krakowskiej i Skawińskiej. Po kilkunastu latach przekształcił się w wielką instytucję i dom produkcyjny, wydaje się całkiem dobrze osadzony w miejscu i formule, którą wypracował, a która – choć ma przecież różne analogie w innych miastach Polski – stanowi swoiście krakowski model sceny alternatywnej.

Kazimierski piątek

W Krakowie nazwa „Teatr Nowy” brzmi jak wyzwanie rzucone Staremu. Drugi przyciśnięty przywilejem i prestiżem sceny narodowej (oferta all incluswe w pakiecie z czujną kontrolą ministerstwa) – pierwszy biedniejszy, pozbawiony przywilejów, może z lekkością i niefrasobliwością walić na odlew i szargać świętości, niczego nie konsultując nawet z najwybitniejszymi uczennicami profesora Raszewskiego. Drugi niesie bagaż swojej tradycji i historii, nieustannie oglądając się, czy duchy świętej Trójcy Konrada, Jerzego i Andrzeja nie poczuły się aby urażone – pierwszy jest z rozmysłem antytradycyjny i standardowo wręcz wywołuje duchy, ale po to, by z nich i z nimi się śmiać. Drugi należy do centralnych miejsc „prawdziwego Krakowa” z całą jego nieoczywistą elitarnością, podczas gdy pierwszy jest częścią imprezowego i zgentryfikowanego Kazimierza – tej przedziwnej dzielnicy, gdzie pamięć o wymordowanych miesza się z brzękiem szkła weekendowych imprez.

Proxima to scena świetnie współbrzmiąca z współczesnym krakowskim Kazimierzem i życiem jego bywalców. Żart, ironia i głębsze znaczenie, ale podkręcone przez bezczelność stand-upu, spaczone świadomie użytym kiczem i utytłane niemiłosiernie w sosach popkultury. Wszystko zaś robione nie po to, by epatować burżuja, ale by wspólnie rozkręcać jazdę po bandzie, ku rozbawieniu i rozbrojeniu współczesnego nowomieszczaństwa.

Spotkanie z tą nowomieszczańską widownią było jednym z najsilniejszych doświadczeń moich wizyt w Nowym Proximie. Uderzyło mnie, jak inna to publiczność od tej, która wypełnia foyer i widownie bardziej szacownych instytucji teatralnych. O wiele swobodniejsza w zachowaniach, które w „poważnych teatrach” też się pojawiają, ale tam traktowane są jako niestosowne – tu śmiało strzela sobie selfiki i kolejne foty na Insta, rozmawia zbyt głośno o odkrytej właśnie nowej restauracji vege i pozuje nie na elegancję, elitę i ekskluzywność, ale na śmiałe korzystanie z życia. Ta publiczność wydaje się mieć niezmąconą pewność, że świat powinien się bardzo cieszyć jej obecnością i na wyprzódki dążyć do tego, by zaspokoić jej oczekiwania.

Najważniejsze osoby decydujące o kształcie i programie Nowego: jego założyciel, dyrektor, reżyser i aktor Piotr Sieklucki, dyrektor programowy Tomasz Kireńczuk i dyrektor artystyczny, scenograf Łukasz Błażejewski to wszystko zawodowcy, po kierunkowych studiach, dziś już dysponujący sporym dorobkiem i doświadczeniem. Nie sposób widzieć w nich grupę debiutantów walczących o swoje miejsce – zdają się dobrze znać swoich widzów. Ich zachowania i reakcje tworzą bezpośrednio doświadczaną, uderzającą całość. I właśnie z tą całością Nowy Proxima pracuje, wykorzystując konwencje, chwyty i kody kulturowe, które natychmiast jego publiczność rozpoznaje.

Boska szydera

Najbardziej modelowym i zarazem najgłośniejszym spośród ostatnich spektakli Nowego Proximy jest „Kora. Boska”. Autorskie przedstawienie Katarzyny Chlebny (scenariusz, reżyseria i tytułowa rola), które miało premierę w listopadzie 2021 r., zdołało już sporo namieszać. Portal PCH24 uznał je za „ohydną prowokację z udziałem drag queen, która w jednym ze spektaklów odgrywa rolę Matki Bożej” (zapis dosłowny) i rozpoczął akcję zbierania podpisów pod protestem domagającym się wstrzymania finansowania teatru.

Pomysł na „Korę. Boską” jest prosty. Znana wokalistka umarła i trafia na kobiecy pośmiertny sąd, na którym trzy reprezentacje Maryi: Częstochowska (Piotr Sieklucki), Fatimska (Paweł Rupała) i z Guadalupe (Łukasz Błażejewski), będące zarazem alegoriami trzech cnót – Wiary, Nadziei i Miłości, mają ocenić jej życie i zdecydować, gdzie ostatecznie trafi. W roli każdej z figur Madonny występują aktorzy scenicznie identyfikujący się jako homoseksualni mężczyźni, wśród których rzeczywiście jest znana drag queen (Rupała).

Trudno jednak uznać, że ktokolwiek tu „odgrywa rolę Matki Bożej”, bo całe przedstawienie oparte jest na wyrazistym i jednoznacznym igraniu ze skarykaturowanymi reprezentacjami kulturowymi. Dotyczy to tak „Maryjek”, jak i Kory, wobec których zastosowano strategie natychmiast rozpoznawane przez każdego, kto ma jakiekolwiek doświadczenie ze stand-upem czy choćby intemetowymi memami, nie mówiąc już o cieszących się masową popularnością książkach z cyklu „Świat Dysku” czy animowanym serialem „Robot Chicken”.

Publiczność Nowego ma tego typu doświadczenia we krwi. Ironia, szyderstwo, szarganie świętości, postpunkowo anarchistyczny śmiech z tego, czego (nie)śmiertelnej powagi z oddaniem strzegą różni „strażnicy wiary” – to dla niej chleb powszedni. Trudno tu mówić o bluźnierstwie czy świętokradztwie, bo te wymagają poważnego traktowania treści i wartości, które są atakowane. Tymczasem Nowy i jego widzowie zostawiają to poważne traktowanie w szatni, by zupełnie niezależnie od swojej wiary śmiać się nie z postaci, które być może i dla wielu z nich są serio boskie, ale z nadużywanych do bólu ikon, będących kreacjami nie religijnymi, ale kulturowymi i politycznymi. Jest to w przedstawieniu pokazane wyraźnie właśnie w tym, że Madonny grają aktorzy odwołujący się do stereotypowych wyobrażeń o gejach, którzy na początku sami autoironicznie tę sytuację przedstawiają i ośmieszają.

Wyjściowy pomysł od początku wyznacza dalszy przebieg działań: trzy figury będą kolejno odpytywały Korę z jej życia w porządku trzech cnót, by na końcu zdecydować o jej przyszłości. Wiadomo też, że ważną częścią „zeznań” tytułowej bohaterki będą jej piosenki śpiewane przez Katarzynę Chlebny w sposób względnie bliski oryginałowi, co dla publiczności stanowi atrakcję samą w sobie. Mamy więc typowo kabaretowy układ: skecz – piosenka – skecz. Z jednej strony melodramatyczny (i dość ckliwy) wątek Kory-sieroty szukającej matki, z drugiej – frontalny atak nie na Matkę Bożą, ale na polityczne scenariusze wpisywane w Jej figury. Siła autentycznej religijności maryjnej jest przecież używana do stworzenia i podtrzymania określonego regulaminu dyscypliny politycznej.

We wściekłym monologu Sieklucki, w imieniu Częstochowskiej, gwałtownie protestuje przeciwko przymusowi spełniania roli Królowej Polski, wywołując na widowni nieokiełznany, karnawałowo wyzwalający śmiech. Znakomicie przewrotne jest także queerowe Boże Narodzenie, w którym wyobrażenia kulturowe zderzają się ze sobą z szybkością hadronów. Ale wśród zaskakujących odejść od spodziewanego scenariusza jest też dramatyczna sekwencja taneczna, poświęcona ofiarom pedofilii, w której taniec Łukasza Błażejewskiego zatrzymuje szaloną karuzelę scenicznych zdarzeń.

Całość – znów zgodnie z konwencją – kończy się przywracającym podstawowy ład napomnieniem, które – jak można się było spodziewać – potwierdza, że „najwyższa spośród nich jest miłość”. Chlebny śpiewa oczekiwane od początku „Kocham cię, kochanie moje”. Widownia się buja, Madonny też, a Kora w końcu dostępuje wniebowzięcia – w teatrze, którego przecież nie opuszczamy ani na chwilę. Oczywiście jest owacja na stojąco i bisy, po czym w pełni zadowolona publiczność schodzi po spiralnych schodach, niesiona przekonaniem, że dostała dokładnie to, czego oczekiwała – teatr, który ją rozumie, ale też jej nie pochlebia i daje do myślenia.

Taniec na minach

Rozpoznawszy generalną strategię obecnego Nowego, a zarazem znając sposób pisania Ziemowita Szczerka, można było przewidzieć, jak będzie wyglądała najnowsza produkcja tego teatru – „NaXuj. Rzecz o prezydencie Zeleńskim”. Wiele wskazuje na to, że przedstawienie powstawało jak najszybciej się tylko dało, by możliwe było posługiwanie się hasłami typu „pierwszy spektakl o prezydencie Żeleńskim w Polsce, a może i na świecie”.

Że prezydent Ukrainy doczeka się wielu wersji swojej niezwykłej biografii – to oczywiste. Bogaty materiał daje ogromne możliwości zarówno twórcom wersji rozrywkowo-musicalowych (coś w stylu „Evity”), jak i rozmaitym pogłębianym eksploracjom kolejnych warstw postaci byłego komika, który stal się bohaterem ponadnarodowym. Nowy Proxima nawet nie stara się tych wszystkich możliwości zarysować, ale w zgodzie z przyjętą praktyką przystępuje do działania przez frontalny atak.

Już sam pomysł robienia szyderczo groteskowego przedstawienia o trwającej wojnie, w której giną i cierpią ludzie, to rzecz piekielnie ryzykowna. Tekst Szczerka i przedstawienie Siekluckiego są wprawdzie jednoznacznie adresowane do Polaków, ale siedząc na widowni nie mogłem opędzić się od pytania, jak czułbym się, gdybym był chroniącą się w Polsce Ukrainką, której mąż walczy na froncie. Nie mnie rozstrzygać, bo może właśnie śmiech z tego, co na co dzień traktuje się z najwyższą powagą, jest teraz potrzebny. Mówię tylko, że samo to pytanie nakazuje ostrożność, która wielu powstrzymuje przed podejmowaniem tematu wojny w sposób inny, niż zwykli to czynić pełni humanitarnego przejęcia uczestnicy „koncertów na rzecz” i obło-glamurowatej estetyki współczesnych serwisów medialnych.

Począwszy od kolejnej porcji świadomie nadużywanych bluzgów, przez tandetę i śmietnikowość scenografii, po sporą dawkę niekoniecznie zaplanowanego chaosu – wszystko tu jest zaprzeczeniem blasku gal i gładzi news-roomów. W zestawieniu z ich eleganckim chromem ten spektakl jest jak chamska nieheblowana deska, którą na dodatek okłada się siebie i widzów po głowie. Jeśli na wejściu się tego nie zaakceptuje, jeśli poczucie smaku, stosowności i poziom oczekiwań co do „podstawowych rzemieślniczych wymagań” nie pozwolą na przyjęcie tego spektaklu, jakim jest, to obawiam się, że nic nie pomoże.

Widziałem pierwsze publiczne przedstawienie i jestem pewien, że wiele jego wad, potknięć, niedoróbek wynikało z niedopracowania i braku rozegrania wykonawców, którzy nie byli jeszcze w stanie wydobyć energii tam, gdzie wszystko na niej zawisło. To się pewnie z czasem zazębi, ale na pewno się nie wygładzi. Nieheblowana deska zostanie nieheblowana deską. I całe szczęście, że nikt nie udaje, że jest blatem, po którym można gładko posuwać kolejne wstrząśnięte a niezmieszane obrazy cierpienia.

Szczerek wykorzystał dobrze znany w nowszej dramaturgii (vide Paweł Demirski) koncept sabatu symbolicznych zjaw, które zlatują się na scenę, by w dialogach i kolejnych słabo ze sobą powiązanych akcjach dawać głównemu bohaterowi okazję do ukazania zarówno siebie – człowieka o konkretnej biografii, jak i siebie – ośrodek splątanej sieci konfliktów, także historycznych. Prezydenta ZE (Paweł Felek Felczak) w jego znanym z telewizji gabinecie nawiedza najpierw Upiór Kijowa (Katarzyna Krzanowska), który zarzuca ZE, że zadziwiająco późno odkrył swoją ukraińską tożsamość. Ten wątek zdaje się zapowiadać przedstawienie o biografii Zeleńskiego, ale szybko zostaje porzucony, bo w nie-miejscu teatralnej sceny pojawiają się kolejno Putin (Sławomir Sulej), Rasputin (Karol Śmiałek w makijażu clowna z „To”), a także Bohun (Jacek Stefanik). Oni z kolei wprowadzają temat Rosji i jej „ducha”, którym jest oczywiście wieczny i niezniszczalny RasPutin.

Cały ten wątek kończy scena jego rozmowy telefonicznej z Matuszką Rosiją, wzorowana na pokazywanych przez ukraińską telewizję rozmowach rosyjskich jeńców ze swoimi mamami. Święta Rosja ukazuje się na ekranie jako starsza pani (jej nazwiska niestety nie wymieniono w obsadzie), przepraszająca za „gówniarzy”, którzy w jej imię, a wbrew jej woli gnębią i mordują innych (moment bardzo ryzykowny, ale paradoksalnie ocalony i wzmocniony przez pewną naiwną amatorskość wykonania).

Jakby tego wszystkiego było mało, na scenie pojawia się też „Polski wzruszony działacz kultury Hołdzimierz Władyszłap Praszto” (Piotr Sieklucki), który wprowadza tematy rodzime – ambiwalencję pomocy, za którą tak bardzo chcemy być chwaleni, wcale nie prosty stosunek do Ukraińców, a w końcu całą serię chwilowo wyciszonych pretensji i oskarżeń. Niekłamana vis comica Siekluckiego i świetne wyczucie konwencji sprawiają, że jego pojawienie się nadaje szwungu przedstawieniu, które wcześniej co chwila buksowało w miejscu. Także z tego powodu temat „polski” zaczyna dominować nad rosyjskim, który chyba miał być głównym, a z pewnością jest jedynym zawiązującym przynajmniej pozór wątku fabularnego.

Nagromadzenie tematów przy braku wyrazistej nici łączącej to kolejna mina, na której przedstawienie wylatuje w powietrze, stając się serią słabo ze sobą powiązanych wariacji na temat okoliczności wojny w Ukrainie. Łatwo z tego uczynić zarzut wręcz negujący sens i wartość spektaklu. Należę jednak do tych, którzy uważają, że lepiej się pomylić i powiedzieć jakieś głupoty, niż milczeć (jeśli milczenie jest złotem, to ukrytym od dawna w szwajcarskim banku i nikomu do niczego nieshiżącym). Od warsztatowej sprawności zdecydowanie ważniejsza jest emocjonalnie uczciwa, choć może nieracjonalna potrzeba, by wpaść na pole minowe i doprowadzić do serii eksplozji rozwalających zbyt gładką i łatwo łykalną fasadę medialną.

Gdy już wszystkie fasady eksplodują, a scena zamieni się w pobojowisko i śmietnik, wchodzi na nią młody ukraiński tancerz i na tle zdjęć ukazujących ruiny miast wykonuje choreografię, która samą siłą jego skierowanej w przyszłość energii rzuca tym ruinom wyzwanie. Jest w jego tańcu jakaś realność wyższej rangi, która na tym śmietniku naszych wojen chwyta za gardło.

Po wyjściu z teatru, czekając na tramwaj, obserwuję, jak niedawni widzowie „NaXuj” przekraczają siekaną deszczem ulicę i idą w stronę Kazimierza. Zapewne wielu ma przed sobą jeszcze długi piątkowy wieczór. Nie sądzę, by ktokolwiek w Nowym chciał im go zepsuć czy przerwać, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby przy piwie jeszcze długo rozmawiali o tym, co właśnie widzieli.

Tytuł oryginalny

Na rogu Sex Pistols i Bożego Ciała

Źródło:

„Tygodnik Powszechny” nr 25

Autor:

Dariusz Kosiński

Data publikacji oryginału:

19.06.2022

Szczerek o Zelenskim

16 czerwca, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Wołodymyr Zełensky. Komik, błazen, mąż stanu.

Piotr Sieklucki rozmawia z Ziemowitem Szczerkiem

Piotr Sieklucki: Pozwól, że najpierw kawałek historii o człowieku, który został Prezydentem. Bez tej krótkiej wiedzy ktoś może mieć kłopot z twoim dramatem.  A więc, Zeleński. Od ponad trzech lat Prezydent Ukrainy, wcześniej aktor, showman, telewizyjny „comedy clown”, celebryta. Urodził się w 1978 roku w industrialnym Krzywym Rogu. W rodzinie ukraińskich Żydów. Z wykształcenia prawnik, choć w swoim zawodzie nigdy nie pracował, bo już jako 19-latek zaczął występować w programach telewizyjnych. Stawał się coraz bardziej popularny. Po paru latach sam zaczął pisać telewizyjne scenariusze, bywał producentem estradowych programów telewizyjnych. Rozpoznawalność przyniosło mu zwycięstwo w ukraińskiej edycji „Tańca z Gwiazdami” w 2006 roku. Przez kolejne lata sam pisał, produkował, występował. Człowiek orkiestra. Kochał publiczność i wiedział jak zdobyć jej przychylność. W 2015 roku zagrał w serialu „Sługa narodu”  rolę Wasyla Hołobrodki, który  jako nauczyciel historii wygłosił dla uczniów tyradę przeciwko korupcji ukraińskiej władzy. Serialowi uczniowie nagrali jego wypowiedź i bez jego wiedzy umieścili w internecie.  Liczba odsłon przerosła oczekiwania nawet samych uczniów, którzy namówili  swojego nauczyciela by zdecydował się kandydować w wyborach prezydenckich. Pieniądze na kampanię zebrali przez crowdfunding. Wasyl Hołobrodko zostaje Prezydentem Ukrainy. Na fali sukcesu serialu i rozpoznawalności Wołodymyr Zełenski postanawia w rzeczywistości kandydować  na Prezydenta. W  2019 roku wygrywa wybory. Pierwsze miesiące jego prezydentury oceniany jest dość krytycznie. Oto błazen został królem. Czasami potrafił się wygłupić w telewizji, co zawsze było mu wyciągane.  Historia jak z filmu!

Ziemowit Szczerek: Napisałem dla twojego teatru sztukę, bo mnie o to poprosiłeś. Ale sam pomysł wydawał mi się genialny, dlatego przystąpiłem od razu do roboty.  Myślę, że pomysłem  ubiegłeś wielu w Polsce, i tego ci nie wybaczą.

PS: Wiem, podejdą do spektaklu krytycznie, bez cienia pobłażania.  Piszesz o Zełeńskim, który jest  jakimś fenomenem komika i błazna który staje się mężem stanu.

ZS: To jest sztuka o Zełenskim, ale nie dosłowna. Chciałem pokazać kontekst, w którym żyje i działa ten człowiek. I nie chciałem walić mu laurki, tylko pokazać tę wojnę i jego w niej miejsce.

PS: Do jakich refleksji dochodzisz kiedy obserwujesz Zełenskiego?  Przecież on tylko grał prezydenta, aż tu nagle okazał się najlepszym aktorem pośród wszystkich przywódców i polityków świata?

ZS: Do takich, że zawód aktora to idealne skillsy do pełnienie roli prezydenta w naszych zwyrodniałych demokracjach, w których nie propozycje polityczne, nie odpowiedzialność polityczna, nie dojrzałość się liczy najbardziej, ale umiejętność grania roli.

PS: Jan Paweł II też był aktorem. Pewnie gorszym, bo nie zatańczyłby w szpilkach… ale jednak był. Widzisz jakieś podobieństwa?

ZS: Szczerze?  Żadnych. Może próżność.

PS: Zełeński tańczył w szpilkach, Jan Paweł II w sukience,  a pamiętasz taniec naszego Prezydenta Andrzeja Dudy jak wywijał hołubce? Da się jakoś porównać artystyczno polityczne wygibasy Dudy i Zełenskiego? Śmiało i tak nam odebrali wszystkie rządowe dotacje. Możesz po bandzie.

ZS: Hołubiec to krok ukraiński, tak przy okazji. Niektórzy nawet uważają go za cios w ukraińskiej sztuce walki polegający na uderzeniu przeciwnika oboma nogami naraz. Duda to pajac, ale koleguje się z Zełenskim, daje mu poczucie wsparcia. To ważne.

PS: W tej chwili myślę, że najważniejsze, bo – co by nie mówić – Polska pokazała swoją klasę, a Węgry nie są już naszym bratankiem. Nie będę pytał o Węgry, w których bywasz często i relacjonujesz polityczne wydarzenia. Zapytam o Ukrainę. Twoje ulubione miejsce?

ZS. Banalnie – Lwów. Bardzo lubię to miasto i uważam je do pewnego stopnia za swoje. I tak właśnie udaje się nie „stracić” Lwowa nie stając się irredentystą czy faszolem.  Jest moje niezależnie od tego czy jest polskie czy nie.

PS: Jakie nastroje daje się tam zaobserwować? Wojna powszednieje?

ZS: Zależy gdzie. Na zachodzie, względnie bezpiecznym – tak. Na wschodzie też, ale powszednieje w takim trybie bardziej, że powszednieje życie w strachu, upokorzeniu. To żadne życie.

PS: Przyszedł Mordor. Myślisz, że zje?

ZS: Na razie to wygląda na to, że myślał, że się umie klepać, bo jest duży i groźny, ale sprawnie wyszkolony zawodnik odpierdala mu właśnie Finlandię, Cuszimę i cud nad Wisłą naraz.

PS: Jeszcze krótka znana historia sprzed 24 lutego 2022. Wojska rosyjskie na rozkaz prezydenta Władimira Putina rozpoczęły inwazję na Ukrainę. Od tego dnia Wołodymir Zełenski staje się mężem stanu, Superbohaterem XXI wieku. Obnaża całą politykę zachodu; obnaża nieudolność Europy i obnaża rosyjskie wojska, które okazują się słabe i niezdolne do walki. Morale Rosjan rzucają cień pobłażliwości i żenady na cały rosyjski naród. Putin okazuje się jednym z większych zbrodniarzy wojennych, a Zełenski światłem nadziei. Polska okazała się wielkim partnerem. Polacy okazali się wspaniałym narodem.  Wymienisz choćby trzy pozytywne wydarzenia we wspólnej historii Polaków i Ukraińców? Bo w scenariuszu drą z siebie szaty wypominając… Wołyń, Grody Czerwińskie, akcję „Wisła”.

ZS: Wiesz, ludzie nie zdają sobie sprawy, jak bardzo byliśmy połączeni. Chmielnicki był takim samym rzeczpospolitym szlachcicem, a także Rusinem jak Jarema. Takimi pozytywnymi wydarzeniami był każdy dzień pokojowego współżycia. Podczas wojny polsko-ukraińskiej o Lwów w czasie wstrzymania ognia, wczorajsi sąsiedzi – dziś wrogowie, grali razem w piłkę i częstowali się papierosami. Takie wydarzenie, o niespotykanej skali, obserwujemy zresztą dziś, gdy Polacy udzielają Ukraińcom pomocy. Skłócali nas nie zwykli ludzie, ale ci, którzy na tworzeniu animozji polsko-ukraińskich urabiali swój zysk i wznosili histerię.

PS: Bez komentarza. Dziękuję.

Zapraszamy na premierę Ziemowita Szczerka „Naxuj” Rzecz o Prezydencie Zelenskim w reżyserii Piotra Siekluckiego.    

Nagroda „Krakowa”

5 czerwca, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Jury i czytelnicy wręczyli nagrody zwycięzcom konkursu „Portrety”


To była niezwykła uroczystość. Na scenie Muzeum Manggha już po raz trzeci wręczyliśmy nagrody laureatom konkursu „Portrety”, organizowanego przez miesięcznik „Kraków i Świat”. Główna nagroda (15 tys. zł) powędrowała do twórców filmu dokumentalnego „Polański, Horowitz. Hometown”, który dokładnie w tym samym czasie miał swoją nowojorską premierę. W Stanach obraz o okupacyjnych losach Romana Polańskiego i Ryszarda Horowitza przedstawiał jeden z jego twórców, Mateusz Kudła, a w Krakowie nagrodę odebrała współreżyserka filmu Anna Kokoszka-Romer oraz siostra Ryszarda Horowitza, Niusia Horowitz-Karakulska.
Z kolei nagrodę czytelników miesięcznika „Kraków i Świat” i związanych z pismem internautów (także 15 tys. zł) otrzymała Katarzyna Chlebny – autorka, reżyserka i aktorka spektaklu „Kora. Boska” w Teatrze Nowym Proxima. Czek oraz statuetkę wręczył artystce prezydent Krakowa, prof. Jacek Majchrowski. Katarzyna Chlebny tego wieczoru okazała się podwójną zwyciężczynią. Jury również doceniło jej przedstawienie, przyznając nagrodę w wysokości 3 tys. zł, podobnie jak profesorowi Michałowi Głowińskiemu za zbiór esejów „Tęgie głowy. 58 sylwetek humanistów” (Wielka Litera). Tę samą nagrodę odebrał prof. Piotr Oczko za „Pocztówkę z Mokum. 21 opowieści o Holandii” (Wydawnictwo Znak). Wszystkim zwycięzcom w naszym konkursie gratulujemy, a Teatrowi Nowemu Proxima dziękujemy za fantastyczne show, które uatrakcyjniło naszą uroczystość. (fot. Grzegorz Kozakiewicz)

Rzeczpospolita

1 czerwca, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Zełenski. Zaskakiwać potrafił od zawsze. Prezydent Ukrainy doczekał się w Polsce dwóch biografii i premiery spektaklu „Naxuj” w Krakowie – pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Jest największym bohaterem, wszyscy fascynują się tym, że prezydentem został aktor i komik, który wcześniej zagrał serialową postać nauczyciela Wasyla Hołoborodźki, tytułowego sługę narodu, wygrywającego wybory prezydenckie.

 Tak wyjątkowej produkcji nie pokazała żadna polska stacja ani portal. Ostatnio ogłoszono, że polską wersję serialu zrealizuje Polsat. Ale to nie to samo co oryginał, którego chyba w wersji oficjalnej nie zobaczymy i pozostają pirackie łowy w sieci. Szkoda.
W Krzywym Rogu

Na rynku mamy za to biografie. „Poza scenariuszem” (Wydawnictwo Poznańskie) napisał ukraiński dziennikarz Serhij Rudenko. Nie słodzi Zełenskiemu, pisze o licznych kontrowersjach, kolesiostwie, zarzutach i ewentualnych uwikłaniach finansowych obecnego bohatera Ukrainy. Autor koncentruje się na kampanii prezydenckiej i politycznych kulisach. Brakuje natomiast faktów o tym, jak sztuka i rozrywka wywindowały artystę na prezydencki fotel, czy opisu kulturalnych zainteresowań i rodzinnych korzeni.

Pojawiają się oczywiście wątki Krzywego Rogu, gdzie urodził się prezydent, a to miasto z charakterem. W 1963 r., mieszkańcy wściekli na bezkarność władzy i miejscowej milicji, wzniecili bunt krwawo spacyfikowany przez Moskwę. W młodości Zełenskiego podwórka w jego okolicy opanowały młodzieżowe gangi, o czym z kolei pisze w książce „Zełenski” (wydawnictwo Wielka Litera) Wojciech Rogacin. Jest ciekawsza.

Autor tak opisuje Zełenskiego: „Zaskakiwać potrafił od zawsze. Podczas występu swojego kabaretu w Berlinie uderzył widza prowokatora, który krzyczał, że Krym jest rosyjski. W trakcie praktyk na studiach prawniczych, kiedy uznał, że proces na sali sądowej jest nudny, zdecydował, że musi w życiu poszukać »innej sceny«. Mógł dostać lukratywną posadę w firmie w Moskwie, jednak odrzucił ją, wybierając niepewną przyszłość z własną grupą artystyczną. A ogłoszeniem w sylwestrową noc decyzji o kandydowaniu na prezydenta zaskoczył nawet własną żonę”.

 Rogacin opowiada i o tym, że w Krzywym Rogu kieszonkowego trzeba było bronić, używając pięści. Wołodia zapisał się na zapasy i ciężary. I grał też w szachy z ojcem Ołeksandrem, z wykształcenia matematykiem, profesorem, który od 1995 roku kieruje katedrą Cybernetyki i Informatyki.

Wielokulturowości uczył się w Mongolii, gdzie chodził do szkoły, gdy rodzina była na kontrakcie. Gdy miał 16 lat, ojciec sprzeciwił się wyjazdowi na stypendium do Izraela. Wołodia wyprowadził się, ale może dzięki temu nie wyemigrował, co uczyniło wielu jego rodaków w obawie przed sowieckim i postsowieckim antysemityzmem. Gdy został prezydentem, swoje pochodzenie skomentował tak: – Zajmuje dopiero dwudzieste miejsce na liście moich grzechów.

Przed niemieckimi faszystami rodzinę ojca Zełeńskiego uratowało to, że dziadek walczył w Armii Czerwonej. Przeżył na froncie jako jedyny z czterech braci-żołnierzy. Babcia wyemigrowała do Kazachstanu. Z żydowskiej rodziny pochodzi również mama prezydenta.
Szkolny kabaret

Kiedy był w dziewiątej klasie, nauczycielka zaproponowała, by uczniowie wystawili „Ożenek” Gogola. Zełenski grał rolę Iwana Jajecznicy – drugoplanową, a jednak to on otrzymał kwiaty. Na studiach był członkiem Studenckiego Teatru Miniatur Estradowych, ale decydujący był zespół kabaretowy założony w klasie maturalnej: szkolne koło KWN – Kłubu Wiesiełych i Nachodcziwych (Klubu Zabawnych i Pomysłowych), związane z popularnym telewizyjnym programem stworzonym w ZSSR w 1961 r., cenzurowanym, przywróconym na antenę przez Gorbaczowa.

 Uczestnictwo w kabaretowym ruchu było masowe. Jego uczestnicy odreagowywali komunizm, startując w wielostopniowych konkursach. Mieli szansę latami profesjonalizować się, by w końcu stać gwiazdami telewizji. Obecny prezydent Ukrainy był jedną z nich. Oklaskiwano go w dużych salach Moskwy, Kijowa, Odessy, Mińska. Rosjanie i Białorusini, jeśli mają w głowie choć trochę oleju – muszą więc teraz dziwnie się czuć, słysząc, że popularny komik to „faszysta i banderowiec”. Ten kawał Putinowi po prostu nie wyszedł. Ludzie nie śmieją się z dowcipu, tylko z gościa, który go opowiada. Zełenski grał zresztą przed wszystkimi prezydentami Ukrainy i wieloma z państw ościennych. Również przed Putinem. Na pytanie o reakcję na jego żarty – Zełenski odparł, że nie sądzi, by rosyjski przywódca się śmiał, zaś Miedwiediew sugerował wprost, że ostre żarty polityczne są niepotrzebne i lepiej żeby ich wykonawca został w Ukrainie. Został, wyśmiewał Putina i Miedwiediewa, ale też ukraińskich polityków.

 – Kiedy wychodziłem na scenę, najpierw czułem strach, a potem, kiedy już pokonałem strach – zadowolenie. I dlatego mnie ciągnęło na scenę. Ciągnęło mnie, żeby śpiewać, a potem grać rozmaite role – mówi w książce Rogacina.

Macierzystego zespołu nie zdradził nawet po lukratywnej ofercie pracy w Moskwie. Spotkał za to Andrija Jakowlewa, pomysłodawcę filmowego Studia „Kwartał 95”, zatrudniającego kilkaset osób, którego bezskutecznie Rosjanie chcieli podkupić. Jakowlew to scenarzysta „Swatów”, serialu o zwykłej rodzinie, który rywalizował w Monte Carlo o nagrodę z amerykańskimi hitami.

Dopiero potem powstał „Sługa narodu”. Współtwórcy tych produkcji stanowią dziś personalne zaplecze prezydenta Ukrainy, więc chyba warto pokazać ich produkcję, w tym kinowy szlagier „Miłość w wielkim mieście”. Zdjęcia do trzeciej części kręcono w USA z udziałem Sharon Stone. Film miał w Rosji i Ukrainie 10 mln widzów. W tym kontekście można też zapytać, dlaczego swojej szansy nie wykorzystał Artur Górski. Może dlatego, że nie wykreował nowej postaci, tylko grał Kaczyńskiego. Nie występował też, jak Zełeński w “Tańcu z Gwiazdami” i nie użyczał głosu misiowi Paddingtonowi.

Dzięki temu przez całą kampanię prezydencką Zełenski koncentrował się na mediach społecznościowych, a telewizja 1+1, należąca do oligarchy Ihora Kołomojskiego, pokazywała filmy, seriale i kabarety z udziałem Zełenskiego lub jego zespołu, podnosząc przedwyborcze notowania. A w finale kampanii Zełenski wypowiedział do swojego konkurenta Poroszenki pamiętne słowa: „Ja nie jestem pana przeciwnikiem, lecz wyrokiem”. Wprowadzaniu tych słów w życie nie mogły przeszkodzić epitety: „hologram”, „klaun”, „marionetka Kołomojskiego”, „ręka Kremla”, „narkoman”, których używali przeciwnicy.

Zełenskiego i Putina w skandalizującym tekście Ziemowita Szczerka „Naxuj” pokaże krakowska Proxima Piotra Siekluckiego. – To sztuka o Zełenskim, ale nie dosłowna. Chciałem pokazać kontekst, w którym żyje i działa ten człowiek. I nie chciałem robić laurki, tylko pokazać tę wojnę i jego w niej miejsce – powiedział autor.

Ciekawe, jakie będą reakcje po piątkowej premierze.

Jacek Cieślak

Ministerstwo Kultury okrada dzieci

11 maja, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Ministerstwo Kultury obcięło dotacje dla Łaźni Nowej i Teatru Nowego „Proxima” na spektakle dla dzieci. Nie będzie w tym roku „Małej Boskiej Komedii” ani innych spektakli skierowanych do młodych widzów. Dzieci muszą wiedzieć, co i kto stoi za taką decyzją. Pisze Małgorzata Skowrońska w „Gazecie Wyborczej – Kraków”.

Na początek kilka słów do dzieci. Mało optymistycznych, ale cóż począć. Ta bajka nie będzie wesoła.

Za górami, za lasami, a tak naprawdę 290 km od Krakowa mieszka pewien ważny pan. Ma na imię Piotr. Taki Piotruś Pan, jeśli pamiętacie, drogie dzieci, tę postać z bajki szkockiego powieściopisarza i dramaturga J. M. Barriego. Jest jednak różnica. Piotruś Pan z bajki grzecznością nie grzeszył, ale chciał dobrze. Piotr (a niech będzie, że G., skoro sprawa jest tak naprawdę sądowa, bo jak inaczej zakwalifikować niszczenie polskiej kultury) z miasta Warszawy ma władzę, którą mógłby mądrzej wykorzystać, ale – jak twierdzi jego brat – mądry nie jest. Otóż, ten pan Piotr (G., lat 68) jest w grupie. Nie takiej, jaką miał Janosik, co to bogatym zabierał, żeby biednych ratować. Ta grupa – nazwijmy ją PiSklaków – zabiera wszystkim poza krewnymi i znajomymi Królika. Dla innych nic nie zostaje.

I teraz smutna wiadomość. Was, drogie dzieci, też okradła. Strasznie mi przykro, ale ktoś musi Wam powiedzieć prawdę. Małej Boskiej Komedii, czyli Waszego ulubionego festiwalu teatrów dla dzieci przygotowywanego przez Łaźnię Nową, w tym roku nie będzie. Tak zdecydowało ministerstwo, którym kieruje ten pan Piotr ze stolicy. Nie będzie też nowych spektakli dla dzieci w Teatrze Nowym „Proxima”, w którym pewnie już widzieliście „Pana Kleksa”, „Małego Księcia” czy „Było sobie życie”. I znowu to przez tego pana i podległych mu urzędników, którzy rozdają pieniądze. Oczywiście, rozdają tak, żeby dla tych, którzy ministerstwu podpadli, zabrakło. 

W zamian pan Piotr ma dla was inną ofertę kulturalną. Na pewno coś „wystrzałowego” przygotują dla Was Wielkopolskie Muzeum Niepodległości (za 190 tys. zł w 2022 r. i za 500 tys. na 2023 r.), Fundacja Dziedzictwa Rzeczypospolitej (500 tys. zł), Szensztacki Instytut Sióstr Maryi (1,2 mln zł), Klasztor oo. Bernardynów w Lublinie (530 tys. zł) i Parafia Rzymskokatolicka pw. św. Jadwigi Królowej. Z propozycji tej ostatniej instytucji tak szybko nie skorzystacie, bo pieniądze (700 tys. zł) pójdą najpierw na budowę Międzynarodowego Studenckiego Centrum Kultury Chrześcijańskiej w Rzeszowie.

Co nam – rodzicom i Wam – dzieciom pozostaje? Możemy pisać listy protestacyjne, możemy organizować manifestacje. Możemy wreszcie chodzić do tych teatrów, których minister kultury nie lubi z powodów politycznych. Najważniejsze, by jednak – w ramach nauki, jak być dobrym obywatelem – przypominać nam, rodzicom, szczególnie przed wyborami, że to ta ekipa rządząca pozbawia Was dostępu do kultury.

70 lat Radia Wolna Europa

2 maja, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Drodzy widzowie,

3 maja 2022 roku mija 70 lat od inauguracji jednej z najważniejszych instytucji które przyczyniły się do odzyskania przez Polskę suwerenności w 1989 roku: Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Fundacja „Gospodarstwo Teatralne” i Teatr Nowy Proxima serią wydarzeń pragną przypomnieć historię RWE a przede wszystkim ludzi związanych z rozgłośnią. W skierowanym do kraju dnia 3 maja 1952 roku przemówieniu, Jan Nowak-Jeziorański powiedział: „Będziemy mówili wam prawdę o wypadkach rozgrywających się na świecie, którą sowiecki reżym chce ukryć by zabić w was resztki nadziei… Będziemy mówili głośno to czego społeczeństwo polskie wypowiedzieć nie może, bo ma knebel na ustach… Oby ta nowa radiostacja stała się zapowiedzią ratunku i wybawienia, którego z upragnieniem wyczekuje naród polski. Oby głosy wolnych Polaków, które dziś po raz pierwszy rozlegną się z nowych anten Radia Wolnej Europy mogły kiedyś rozbrzmiewać z anten wolnej Warszawy”.

W 2002 roku, czyli 20 lat temu, Rada Miasta Krakowa przyznała Janowi Nowakowi- Jeziorańskiemu Honorowe Obywatelstwo. Honorowy doktorat przyznał mu Uniwersytet Jagielloński. Od 2007 roku Plac Kolejowy w Krakowie nosi nazwę Plac Jana Nowaka- Jeziorańskiego. Na cmentarzu Rakowickim spoczywa jego żona, Jadwiga Jeziorańska (z domu Wolska), zmarła w 2001 roku. Na tym samym cmentarzu w rodzinnym grobowcu spoczywa Zygmunt Michałowski, następca Nowaka na stanowisku dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w latach 1976 –1982, rodowity krakowianin, który po powrocie do Polski aż do śmierci mieszkał w mieszkaniu swojej matki przy placu Sikorskiego 3. Michałowski kierował zespołem RWE w niezwykle ważnym i krytycznym czasie – strajków w Radomiu i Ursusie w 1976 roku, strajków na Wybrzeżu i powstania Solidarności w 1980 roku, wyboru kardynała Wojtyły i wreszcie stanu wojennego. Za zasługi dla Polski Zygmunt Michałowski odznaczony został Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Członków zespołu RWE lub osób współpracujących z Rozgłośnią pochodzących z Krakowa jest dużo więcej. Wszyscy oni zasługują na naszą pamięć. Mijająca 3 maja 2022 siedemdziesiąta rocznica jest najlepszą okazją by o nich przypomnieć. Liczni obywatele Krakowa, działacze opozycji demokratycznej, dziennikarze, ludzie kultury, także bezimienni bohaterowie tamtych czasów, aktywnie współpracowali z RWE, ryzykując swoją wolność i byt. Dziś pamięć i Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w pokoleniu urodzonym po 1989 roku jest znikoma. Pragnęlibyśmy ten stan rzeczy zmienić.

PROGRAM

03.05 godz. 20:00 – „Ważne dwa słowa” – recital Leszka Wójtowicza – Piwnica pod Baranami, Rynek Główny 27

14.05, godz. 20:00 – Spektakl „Tu Wolna Europa” – Scena Berlin, Skawińska 2

11.06, godz. 20:00 – „Muzeum” – Historia Polski wg. Jacka Kaczmarskiego – Scena Berlin, Skawińska 2

24.06, godz. 19:15 – „Sprawa butów” – prapremiera sztuki Zygmunta Jabłońskiego, Teatr Nowy Proxima, Krakowska 41

24.06, godz. 17:00 – Konferencja „Wartość wolnego słowa” – Kawiarnia Literacka, Krakowska 41

Wstęp na wszystkie wydarzenia jest wolny.


Konkurs Portrety 2021

28 kwietnia, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Drodzy widzowie,

Przypominamy, iż można głosować na nasz spektakl „KORA. BOSKA” w plebiscycie Krakowa na najlepsze dzieło biograficzne

Polecamy… się.

Recenzja Wyborcza

7 kwietnia, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

„Mały Książę” . „Inny nie znaczy obcy”

„Mały Książę” Antoine’a de Saint-Exupéry’ego w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Marta Gruszecka w Gazecie Wyborczej – Kraków.

Niewiele ma wspólnego z uroczym chłopcem o słodkim uśmiechu i blond włosach. Mały Książę, bohater sztuki Piotra Siekluckiego na podstawie najpiękniejszej bajki świata, jest inny, a przez to hipnotyzujący. Teatr Nowy Proxima po raz kolejny pokazał, że w spektaklach familijnych nie ma sobie równych.

Nie ma znaczenia, czy jest się dzieckiem, czy dorosłym – jeśli grupa Piotra Siekluckiego bierze się za spektakl dla dzieci, każde pokolenie dobrze się bawi i czuje, że teatr to miejsce magiczne, w którym wszystko może się zdarzyć. Wystarczy przypomnieć „Akademię Pana Kleksa”, kiedy całe foyer, schody i piętro budynku przy Krakowskiej 41 jednym ruchem różdżki artyści zamienili w szkołę, do której chce się przychodzić. W Teatrze Nowym Proxima Ambroży Kleks prowadził m.in. lekcje piegoznawstwa czy kleksografii, a później, podczas spektaklu „Było sobie życie” widzowie mogli uczestniczyć w zajęciach z biologii, podczas których mózg, wątroba, jelita i serce licytowały się, jak ważną rolę odgrywają dla ludzkiego ciała. Nie chce się wierzyć, że Ministerstwo Kultury odmówiło artystom dofinansowania na kolejne spektakle familijne. Wstyd – zwłaszcza po „Małym Księciu”.

Ktoś poza płcią

Znając możliwości Teatru Nowego Proxima, na wieść o przygotowaniach do scenicznej adaptacji powieści Antoine’a de Saint-Exupéry’ego z radości można było zacząć odliczać dni do premiery. Tuż przed Piotr Sieklucki, reżyser spektaklu, zapowiadał, że chłopiec z powieści francuskiego pisarza to dla niego nie przedstawiany najczęściej jako słodki blondynek bohater, a człowiek z kosmosu. – Nasz Mały Książę jest inny. Może androgeniczny. Może poza płcią, ale zdolny do odczuwania miłości – mówił dyrektor.

Inność Małego Księcia, w roli którego wystąpił nieznany i nieograny (to komplement!) Bartosz Bednarczyk, widać od początku. Na scenie pojawia się wysoka i chuda postać budową przypominająca chłopca, a strojem dziewczynkę. Dzięki oryginalnym soczewkom jej wzrok jest z jednej strony przenikliwy, z drugiej zupełnie nieobecny. Mały Książę czuje się niepewnie. Dopiero po spotkaniu z Pilotem (znakomity Tomasz Schimscheiner), który rysuje mu nie tylko symbolicznego baranka, ale też trawę dla zwierzątka i skrzynkę, na wypadek gdyby baranek chciał się skryć, chłopiec nabiera śmiałości i zaczyna swą opowieść.

Pilotowi, a przy okazji widzom, mówi najpierw o Róży. Onieśmielony jej seksapilem spełnia każdą prośbę kwiatu, nie zdając sobie sprawy, że ta nim manipuluje. A nawet krzywdzi, ale dla Małego Księcia to nie ma znaczenia – podczas podróży na inne planety będzie za nią tęsknił i opowiadał o niej w samych superlatywach. Rozkapryszoną, świadomą swego uroku Różę gra Katarzyna Galica – co ciekawe, autorką peruki, w której występuje aktorka, jest znana stylistka Jaga Hupało.

„Proszę, uwielbiaj mnie” – mówi Małemu Księciu próżny biskup

Na drodze kosmicznego przybysza pojawiają się potem: umiejący tylko wydawać rozkazy Król (Janusz Marchwiński), błagający o atencję Próżny (na scenie Teatru Nowego Proxima to Grzegorz Witek w… stroju biskupa), pracowity Latarnik (miło popatrzeć na znaną ze świetnej „Kory. Boskiej” Matkę Boską Fatimską, czyli Pawła Rupałę, miotającego światłem), zawstydzony Pijak (w tej roli polewający dzieciakom bezalkoholowego szampana Piotr Sieklucki), zafiksowany na punkcie cyfr Bankier (ponownie Janusz Marchwiński) i przebiegła Żmija (Dariusz Starczewski). Każdą wizytację na kolejnej planecie poprzedza kosmiczny lot, któremu towarzyszą zjawiskowe światła i muzyka, o której za chwilę.

Lekcja tolerancji 

Kiedy Mały Książę poznaje Lisa (Adam Wojciechowski), a ten mówi słynne zdanie: „Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”, można śmiało przypomnieć sobie wszystkie stracone znienacka przyjaźnie, złamane serca czy rozczarowania. A w międzyczasie popatrzeć na wzajemne oswajanie i zjawiskowy taniec bohaterów, wpatrzonych w siebie jak Elio i Olivier w filmie „Tamte dni, tamte noce” Luki Guadagnino.

Spotkaniem z Lisem krakowski „Mały Książę” oswaja dzieciom inność. Bo przecież piękna może być każda miłość i przyjaźń, bez względu na płeć, pochodzenie czy kolor skóry (a w tym baśniowym przypadku futra). 

Kosmiczne energie Ralpha Kamińskiego

W spektaklu Siekluckiego symbolicznie bierze udział Ralph Kamiński. Charyzmatyczny kolorowy ptak, jeden z najciekawszych artystów młodego pokolenia, śpiewa z głośników o kosmicznych energiach, morzu, tacie i pustym domu. Z niezidentyfikowanej przestrzeni zaprasza widzów na kolejne planety i przedstawia ich mieszkańców. Jego głos dodaje magii, ożywia niektóre momenty i wzrusza w finale. Uważni zorientują się zapewne, że Mały Książę z pięknego plakatu autorstwa, jak zawsze, Łukasza Błażejewskiego (również twórcy kostiumów i scenografii) znacznie nawet Kamińskiego przypomina. Kto chciałby mieć w domu utrwalone za pomocą grafiki wspomnienie wyprawy w Kosmos z Teatrem Nowym Proxima, może kupić plakat po spektaklu.

Na koniec przestroga – „Mały Książę” Teatru Nowego Proxima to, tak jak powieść Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, zdecydowanie spektakl dla starszych dzieci. Młodsze zachwycą się światłem, muzyką, kostiumami i finałową sztuczką, ale sensu mogą nie zrozumieć. 

* Kostiumy i scenografię przygotował Łukasz Błażejewski, muzykę Paweł Harańczyk, a choreografię Karol Miękina.

* Kolejne pokazy „Małego Księcia” 1, 2, 3 i 5 czerwca o godz. 12 w Teatrze Nowym Proxima (Krakowska 41). Bilety w cenie 30 zł (dzieci i młodzież) i 35 zł (dorośli).

fb
tw
Tytuł oryginalny

„Mały Książę”. „Inny nie znaczy obcy”

Źródło:

„Gazeta Wyborcza – Kraków” online Nr 80