Archive Page

Rozmowa o „Małym Księciu”

24 stycznia, 2022 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Piotr Sieklucki (reżyser) i Łukasz Błażejewski (scenograf i kostiumograf) rozmawiają o życiu, kosmosie, końcu świata i nieśmiertelności przed premierą „Małego Księcia”.

 Piotr Sieklucki:  To nasza czwarta przygoda, Łukaszu, z teatrem dla najmłodszych. Zaczęło się od wspaniale przyjętej przez dzieciaki „Akademii Pana Kleksa” , do której nota bene wrócimy we wrześniu.  Teraz sięgamy po „Małego Księcia”…

Łukasz Błażejewski: Od razu Ci przerwę. Byłem dość zaskoczony tym wyborem, bo to książeczka, którą wszystkie teatry świata przerobiły już na wszystkie możliwe sposoby. Dlaczego akurat to wybrałeś? Kim dla Ciebie jest Mały Książę?

PS: Widziałem kilka realizacji  dla dzieci tej opowieści. Zawsze przedstawiały one infantylnego chłopczyka, zadającego najprostsze, pozornie głupawe pytania.  Zazwyczaj był to zdziwiony blondynek, poszukujący  jakiegoś sensu, który spotyka na planetach nam podobnych. A dla mnie to jest nie tylko opowieść o życiu,  ale również  o nieśmiertelności, którą mamy w sobie! O wielkiej tajemnicy kosmosu, pragnieniu szczęśliwych zaświatów i budzącym się w wieku lat 13 pociągu do drugiego człowieka. To historia, która poszukuje odpowiedzi na fundamentalne pytania, dotyczące funkcjonowania religii oraz wiary, że gdzieś poza naszym ziemskim życiem istnieje coś więcej. Mały Książę jest człowiekiem kosmosu. Jest inny. Może androgeniczny. Może poza płcią, ale zdolny do  odczuwania miłości. Owszem, zadaje on proste pytania, ale w prostocie tych pytań jest głębia każdego religijnego wyznania, a przede wszystkim poszukiwania.

ŁB: Czego?

PS: Sensu życia.

ŁB: Mały Książę odnajduje go?

PS: Tak. W śmierci. Prosi, aby ukąsiła go żmija i przeniosła go na przysłowiowy ”tamten świat”. Dokonuje jakiejś magicznej eutanazji.  Wcześniej tłumaczy Pilotowi, że ciało od początku jest martwe, jest tylko powłoką. Wędrówka rozpoczyna się wtedy, kiedy pozbędziemy się cielesnego balastu i wyruszymy w kosmos.

ŁB: Nie wierzę, Sieklucki zaczyna mówić o duchowości.

PS: Bo ta z pozoru  prosta książeczka zaciekawia mnie ukrytymi znaczeniami. Złe Baobaby,  „jak wielkie Kościoły”, których nie wyplenisz, kiedy pozwolisz się im zadomowić, rozrosnąć, napuchnąć.  Mataforyczny baobab stał się instytucją zarządzania strachem i lękiem przed nieznaną podróżą, która czeka nas wszystkich. Mam wrażenie, że wszystkie religie kładą łapę na temacie śmierci czy wieczności i zawłaszczają je. Nie pozwalają mierzyć się z nimi indywidualnie, bo one mają już gotowe schematy i formułki.  A nasz Mały Książę, niepokorny i bezczelny, a nie miałki blondyn, tworzy swoje reguły gry! Burzy pewien porządek.  Jest tu zapisana oczywista analogia do  Chrystusa, bo królestwo nasze nie jest z tego świata. Często mówisz o nieśmiertelności, że to ona jest człowieka celem. Żyć wiecznie, ale w swoim ciele.  Żyć! Jak sobie to wyobrażasz? A jak ma się to do naszej opowieści?

ŁB:. Dziś temat nieśmiertelności podejmują instytuty naukowe najbogatszych koncernów na świecie. Niektórzy odliczają czas do momentu wynalezienia nieśmiertelności. A na dzień dzisiejszy mówi się o podwojeniu średniej długości życia ziemianina. Nieśmiertelność pociąga mnie z prostej przyczyny, a mianowicie ciekawości świata. Nikt z nas tak naprawdę nie wie co jest po śmierci. Prawdopodobne, że nie ma nic. Materia się rozpada, a po nas zostaje ten maleńki wkład, który zapracował w ogromnej machinie na rozwój naszej cywilizacji. Chciałbym móc jak najdłużej współuczestniczyć w tym procesie, w świadomości, w ciekawości zgłębiania, w obserwacji, w rozwoju, w odkrywaniu. Chciałbym, by nasza bajka pobudziła w spektatorach, tych małych i tych dużych, ciekawość świata. Pragnienie poznania życia, które może być piękną zabawą w odkrywaniu kosmosu, nie tylko tego na niebie, ale i w drugim człowieku oraz w nas samych, bo do tego mamy realny dostęp codziennie.

PS: Wiesz, że był taki rosyjski buntownik absolutny, żyjący na przełomie XIX i XX wieku, Nikołaj Fiodorow, który uważał, że celem ludzkości jest opatentowanie nieśmiertelności. To jest Królestwo Niebieskie, w którym będziemy żyć wiecznie… nie w zaświatach, ale tu na ziemi… albo w kosmosie. Uważał, że ludzkość musi zrobić wszystko, by przetrwać, budować kosmiczne stacje.  Jak ziemia nie wytrzyma, musimy się przeprowadzić. Ale żyć! Co więcej, wskrzesić umarłych. Skoro Jezus wskrzesił Łazarza, to znaczy, że jest jakiś sens opanowania śmierci. „Mały Książę” jest opowieścią o duchowości i kosmosie. I to jest piękna opowieść. Wzruszająca i ważna.

ŁB: Poprosiłeś mnie, żeby kostium Małego Księcia był zjawiskowy, piękny, z tej i innej kultury, żeby przywoływał na myśl wczesnego Freddiego Mercurego, żeby był kobiecy.  Dlaczego?

PS: Chciałbym, żeby dzieci w „innym” widziały piękno i tajemnicę. Bycie innym jest wspaniałe. Posiadanie innych marzeń jest cudowne. Patrzenie inaczej jest elektryzujące. Chłopcy marzą by być Supermenem, Batmanem, Wiedźminem … A gdyby tak obudzić w nich iskrę bycia kosmitą, który odbiega od kanonu męskości? Zapytam teraz ja, bo myślę, że to będzie pierwsza scenografia „Małego Księcia” daleka od innych, najczęściej sztampowych  teatralnych realizacji. Dlaczego zaproponowałeś, żeby głównym elementem scenografii w centralnym jej punkcie,  było akwarium? Czego ma być symbolem?

ŁB: Akwarium, a w nim zamknięty ostatni ziemianin, który zmaga się z popsutą maszyną do latania. To wariacja na temat wolności i jej braku. Na temat bezsilności i granic naszych zmagań w walce o wolność. Chciałoby się powiedzieć, że nie ma granic, ale one są zarówno na mapie, jak i w naszym myśleniu. Nasze życie też ma granicę, ale czuję, że ideę poszukiwania rozwiązania należy pielęgnować do końca. Nawet jeśli jesteśmy w sytuacji bez wyjścia albo zamknięci w akwarium ze swoją zepsutą maszyną do wolności. My wszyscy zajmujący się  teatrem jesteśmy w jakimś stopniu kosmitami. Zapraszam do wspólnego poznania naszego świata, idźmy razem po idee, nawet zderzając poglądy i refleksje, ale nie walczmy na oślep, bo na to traci się dużo energii i nierzadko życie.

PS: Powiesz o znaczeniu kostiumów? Jaka myśl przyświecała Ci w doborze znaczeń?

ŁB  Chciałbym, by wizualny wymiar naszej bajki był zbiorem idei na temat piękna, estetyki, dziedzictwa kulturowego oraz wszelakich cytatów z kultury mody i sztuki. Na przykład, nasz Książę będzie nosił koronę zrobioną techniką koronki klockowej bobowskiej przez mistrzynię koronczarstwa. A perukę uczesze sama Jaga Chupało, która z fryzjerstwa uczyniła sztukę. Inspiruję się też modą i sztuką. Nie chciałbym zdradzić wszystkiego, ale na koniec powiem, że postać Lisa będzie inspirowana samotnym kowbojem z czarem i błyskiem w oku Dawid’a Bowie’go.

PS: Właśnie, Lis. To dla mnie najważniejsza postać w tej opowieści. Zastanawiałem się, czy przetłumaczenie słowa „domestiquer” jeden do jeden na język polski jest właściwe, bo mówimy o oswajaniu, a oswajanie w języku polskim ma raczej pejoratywne znaczenie. Oswoić znaczy uzależnić kogoś od siebie. Zawłaszczyć. A w tej opowieści to nic innego jak poszukiwanie szczęścia, miłości, bliskości. To wielka potrzeba posiadania drugiego człowieka, po to by go kochać całym sobą, by z nim być na dobre i złe, by być za niego odpowiedzialnym, ale też by on otaczał nas troską. Mamy potrzebę bycia w związku. Czasami trzymamy się go kurczowo, bo bycie samotnym, bycie singlem, nie jest fajne. I każdy ma prawo do takiej miłości jakiej chce. Miłość powinna stać ponad prawem. To zresztą jest kwintesencją każdej religii: „A z nich największa jest miłość”. Zastanawia mnie jedno, Lis zostaje sam, opuszczony, niekochany. Mały Książę obchodzi się z nim okrutnie… bo nie rozumie najprostszych rzeczy o które sam wcześniej pytał? Tu jest gdzieś dla mnie konstrukcyjny błąd… lub perfidia pisarza. Rozkocham i porzucę. Nie rozumiem.

ŁB: Należało by wejść w psychoterapeutyczny ton dlaczego tak to rozumiesz. Ale dla mnie prócz tego, że wszystko zamknięte jest w jakiejś tymczasowości, to jest to opowieść o tym, że sama świadomość tego, że ktoś tam jest, kto myśli o Tobie, czasem wystarcza, by nie być samotnym. A fakt, że ktoś odchodzi to część życia dorosłego i świadomego, a nie powodu do poczucia się kimś gorszym.

PS: Interesują cię kosmosy. Światło będzie kosmiczne?

ŁB: Światło to najlepszy wyzwalacz atmosfery. Chciałbym, by nasz kosmos tutaj był przytulny, bliski i w zasięgu ręki. Ten nieogarnięty, niesamowity, ale i przerażający mamy nocą na niebie i w filmach SF. Sznur żarówek i ktoś obok to taki prosty i skuteczny przepis na kosmos. (Śmiech)

PS: Jak wyobrażasz sobie koniec naszego świata?

ŁB: Umrę i stanę się częścią wszechświata, dokładając tym samym cząstkę wiedzy wszechświata o nim samym.

PS: Jak Mały Książę. Patrzymy w gwiazdy, bo tam są inne cywilizacje i tam mieszkają nasi przyjaciele. Dziękuję za wzruszającą rozmowę.

List dyrektora

31 grudnia, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Drodzy widzowie, przyjaciele oraz współpracownicy!

W grudniu tego roku mija 15 lat od naszej pierwszej premiery „Pana Jaśka” w reżyserii Bogdana Hussakowskiego. Ten niezwykły spektakl, w 2006 roku, otworzył drzwi i zainaugurował działalność naszego Teatru przy ulicy Gazowej 21. Starą, odgruzowaną i przystosowaną przez mecenasa teatru Janusza Marchwińskiego siedzibę, mieszczącą się w podziemiach klubu Cocon, przez kolejne 10 lat dumnie nazywaliśmy Teatrem. To tam rodziły się i umierały nasze przyjaźnie, powstawały rzeczy piękne i wzruszające, choć nie zabrakło też gorzkich pomyłek.  

Choć trudno teraz uwierzyć, przy biciu  frekwencyjnych rekordów, ale przychodziło nam wówczas  czasem grać  dla trzech widzów. W tej teatralnej piwnicy powstało wiele legendarnych spektakli, wymienię choćby skandalizujące „Lubiewo” Michała Witkowskiego, które na stałe wpisało się do historii polskiego teatru i przez wielu krytyków uważane jest za spektakl dekady. Przy ul. Gazowej debiutowało również wielu wspaniałych artystów, którzy  dziś pozostają w teatralnym mainstreamie.

Nasz Teatr zrodził się z prawdziwej potrzeby zmian. Teatralny Kraków 15 lat temu nie był tak otwartym i przyjaznym miastem, jakim jest teraz; brakowało miejsca dla debiutujących reżyserów i teatralnych eksperymentów. Dlatego to, w kontrze do nazwy narodowego Starego postanowiliśmy wspólnie z grupą przyjaciół przyjąć nazwę pozarządowego Nowego.

Gazowa to był czas na bezkompromisowe i kąsające wywiady, czas młodzieńczego buntu i niezgody na teatralną krakowską rzeczywistość, ale Gazowa to był przede wszystkim czas pięknych bankietów po zbuntowanych premierach, trwających aż po świt. To za ten czas dziękuję wszystkim współzałożycielom teatru: Markowi Kutnikowi, Tomkowi Kireńczukowi, Dominikowi Nowakowi, Danie Bień, a przede wszystkim — Łukaszowi Błażejewskiemu; przyjacielowi, który zmieniał nasze logo Teatru trzykrotnie.

Trzykrotnie w ciągu tych 15 lat przychodziły wielkie zmiany. Pierwsza, która nas przygnębiła, przyszła po kilku latach naszej działalności, kiedy to kulturalna polityka ówczesnego ministra kultury odcięła nas od rządowych dotacji. Kara, za repertuarową politykę wymierzoną w państwo i kler, była dla nas bolesna. Podczas Międzynarodowego Dnia Teatru ogłosiliśmy strajk głodowy. Zjechały się media, a my głodni, choć napici udzielaliśmy smutnych i przygnębiających wywiadów. Z finansowego kryzysu wyciągnęło nas Miasto Kraków, które od tamtego czasu stało się dla nas wielkim partnerem.  To wtedy przyszedł czas na drugie życie, więc i drugie logo.  W tym czasie rozpoczęliśmy także swoją piękną i wzruszającą przygodę z małopolskimi seniorami, realizując do dziś projekt „60+ Nowy Wiek Kultury”, projekt, który uświadomił nam, jak możemy stać się bliscy i potrzebni osobom starszym.

Kolejnym, milowym krokiem w naszej działalności, była nowa siedziba przy ulicy Krakowskiej 41; w pięknym 100-letnim gmachu o wielkiej tradycji. Dzięki drugiemu w historii teatru mecenasowi — Januszowi Kadeli, udało nam się stworzyć godny na miarę nowej siedziby repertuar. Nowe logo, z wpisaną w nazwę „Proximą”, oznaczało wspólną przygodę ze strategicznym partnerem, który jest z nami w chwilach nie tylko pięknych, ale i trudnych pandemicznych doświadczeniach zamknięcia działalności kulturalnych. Bez tego wsparcia nie świętowalibyśmy 15-lecia.

W nowej siedzibie udało nam się wyprodukować wiele wybitnych spektakli teatralnych, które prezentowane były na ogólnopolskich, najważniejszych festiwalach teatralnych. Kilkanaście nagród zespołowych i indywidualnych świadczą o tym, że z malutkiej organizacji pozarządowej, staliśmy się godnym konkurentem dla wysokobudżetowych instytucji kultury. Jestem dumny, iż udaje nam się produkować rocznie około jedenastu premier, realizować programy dla dzieci i młodzieży oraz tworzyć projekty skierowane do seniorów i osób wykluczonych.

Wciąż nie gaśnie w nas zapał i młodzieńcza iskra buntu, czego pewnie niejednokrotnie doświadczyliście Państwo na naszych spektaklach. 15 lat to jeszcze nie czas na podsumowania, dlatego pragnę tylko podziękować Państwu, że jesteście z nami, podziękować naszym  reżyserom, aktorom, scenografom, kompozytorom, choreografom, a także podziękować tym, którzy od kilku lat na Krakowskiej tworzą zaplecze naszego domu: Łukaszowi Błażejewskiemu, Arturowi Świetnemu, Magdzie Jasickiej, Wojtkowi Kiwaczowi, Grzegorzowi Janeczkowi, Maciejowi Godosiowi, Mateuszowi Mosiale, Jakubowi Gajewskiemu, Karolinie Purłan, jak i tym którzy administracyjnie byli z nami przez chwilę.  Jest was garstka, ale to Wy tworzycie ten piękny klimat rodzinnej atmosfery. Dziękuję.

Piotr Sieklucki

OŚWIADCZENIE W SPRAWIE ATAKÓW

17 grudnia, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

W odpowiedzi na szkalujące i nieprawdziwe informacje rozpowszechniane przez portal https://pch24.pl/ Polonia Christiana oraz zbiórkę podpisów pod petycją skierowaną do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Prezydenta Miasta Krakowa,  oświadczamy, iż intencją twórców spektaklu „Kora. Boska” nie było obrażanie uczuć religijnych.  Spektakl Teatru Nowego Proxima  jest metaforyczną opowieścią o poszukiwaniu utraconych we współczesnym świecie wartości: Wiary, Nadziei i Miłości. W zamierzeniu artystów, spektakl stanowi piękną i przejmującą metaforę poszukiwania własnej tożsamości i miłości do utraconej matki. Jest to jeden z najpiękniejszych obrazów tęsknoty i bólu za utratą, a użyte figury Matek Boskich służą artystycznej kreacji i w żaden sposób nie naruszają uczuć religijnych. Bezpodstawna nagonka na Teatr Nowy Proxima  i nawoływanie do nienawiści oraz przemocy na portalach społecznościowych „pch24.pl” jest próbą zdyskredytowania działalności teatru i wprowadzenia w błąd opinii publicznej. Wyrażamy głęboki sprzeciw wobec tak agresywnych praktyk dziennikarskich. Spektakl „Kora. Boska” otrzymuje przychylne opinie nie tylko krytyków, ale przede wszystkim widzów, którzy każdorazowo nagradzają go owacjami na stojąco.

Od 15 lat misją naszego Teatru jest praca na rzecz grup wykluczonych oraz propagowanie idei tolerancji, otwartości i poszanowania praw do wyrażania swoich opinii.  Teatr nasz jest otwarty na wszelką dyskusję, nawet krytyczną, do której zachęcamy  po obejrzeniu spektaklu.

Z wyrazami szacunku,

Piotr Sieklucki- dyrektor Teatru Nowego Proxima

oraz zespół artystyczny spektaklu „Kora.Boska”

Wywiad o Kordianie

6 grudnia, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Kordian szedł drogą terroru…tak samo jak Piłsudski!

Dyrektor Piotr Sieklucki w rozmowie z Robertem Traczykiem — debiutującym reżyserem.

P.S. Robercie, w naszym konkursie na reżyserski debiut realizowanym w ramach projektu „ZPTeatru Nowego”  zaproponowałeś spektakl odnoszący się do klasyki literatury polskiej. To “Kordian” Juliusza Słowackiego. Kim dla ciebie jest współczesny Kordian?

R.T. Czytam historię Kordiana jako osoby, która ostro się  radykalizuje. W naszej powszechnej świadomości, jak i we wszystkich licealnych opracowaniach, Kordian jest przedstawiany jako osoba, która poprzez wszystkie swoje przygody dociera do dojrzałości obywatelskiej. Ale ta dojrzałość objawia się tym, że próbuje on dokonać zamachu na cara! Co to oznacza? To, że Kordian staje się terrorystą. Zastanowiłem się nad tym, dlaczego niektóre osoby działające radykalnie i poza prawem są stawiane na piedestale i pokazywane jako wzór do naśladowania. Od czego to zależy? Od danej polityki historycznej? A może taki właśnie jest nasz romantyzm.

P.S. A czym dla Ciebie jest literatura romantyczna? Co Cię w niej ciekawi i dlaczego zaproponowałeś właśnie “Kordiana”?

R.T. Mam wrażenie, że żyjemy w czasach kiedy znów odkrywamy zafascynowanie sprawami duchowymi i metafizycznymi, stąd rozwój wszystkich para-buddyjskich i europejskich odmian buddyzmu, ruchu New Age i ezoteryki. Mam poczucie, że jest to coraz bardziej obecne w naszym życiu i bezpośrednio nawiązuje do epoki romantyzmu. Przez naszą władzę jest propagowane podejście patriotyczne właśnie w takim romantycznym stylu. Mimo, że niektórzy uważają inaczej, ja uważam, że Polska nie jest pod żadnym zaborem. Największym problemem w naszym kraju, nie jest żadne zewnętrzne zagrożenie, ale właśnie edukacja w Polsce, która wpycha ludzi w syndrom oblężonej twierdzy, czujemy przez to, że czyha na nas mnóstwo zagrożeń zewnętrznych.

P.S. Czyli jesteśmy sami dla siebie wrogiem?

R.T. Tak. Myślę, że samo zafiksowanie  się na to, że żyjemy w jakiejś oblężonej twierdzy i wszyscy naokoło nam zagrażają, jest największym problemem naszej rzeczywiści. Za przykład może posłużyć sytuacja na granicy, która poniekąd jest pokłosiem napięć międzynarodowych. Nie jest to jednak wydarzenie, które może zagrozić naszej tożsamości narodowej, a tak przez polityków jest przedstawiane. Dla mnie dzisiejszy świat jest już na tyle globalny, że możemy mówić o obywatelach świata lub obywatelach Europy, a nie zamykać się w swojej małej zagrodzie i krzyczeć, że przyszli podpalić nasz dom. 

P.S. Te wydarzenia dla Ciebie nawiązują do tradycji literatury romantycznej? Nasza Małopolska Kurator Oświaty —Barbara Nowak, napisała na Facebooku, że stanowczo odradza wybieranie się na “Dziady” Mickiewicza do Teatru im. Juliusza Słowackiego, ponieważ jest to spektakl wykorzystujący literaturę romantyczną do celów politycznych… a i nie dość ten spektakl jest patriotyczny. Oczywiście, ręce opadają, ale czy twój “Kordian” będzie patriotyczny?

R.T. W moim zamyśle reżyserskim i inscenizacyjnym wchodzę  w krytyczny dialog z tym tekstem. Stawiam pytanie, czy  decyzje Kordiana są właściwe? Staram się otwierać studnię interpretacji dla różnych wizji i opcji.  W mojej pracy pytam także, co by było, gdyby Polska nadal była pod zaborami?

P.S. Obecnie rządzący twierdzą, że Polska jest pod zaborami  Unii Europejskiej.

R.T. Załóżmy, że jesteśmy pod zaborami, więc poczucie zagrożenia narasta.   Pojawiają się ludzie, którzy w obronie polskości wysadzają się w pociągach Deutsche Bahn, które jeżdżą z Wrocławia do Berlina. Czy my ich będziemy popierać?

P.S. Serio, literatura romantyczna nakręca aż do stawiania takich diagnoz?

R.T. Przykład Barbary Nowak pokazuje, że tak. 

P.S. Zatem o jakiej Polsce marzy Kordian? Komu jest bliższa postać Kordiana; czy jest on bohaterem polskich lewicujących środowisk politycznych? Czy może postać Kordiana jest używana jako narzędzie prawicowych polityków do mówienia o Wielkiej Polsce Katolickiej? Wracam do pytania z początku i doprecyzuję: Kim jest dziś Kordian? Lewicowy czy prawicowy?

R.T. Patrząc, że jednak literatura romantyczna zawsze  wykorzystywana była przez prawicowe środowiska, pytanie może być oczywiste. Kordian mógłby stać się bohaterem narodowców. Wiadomo, że trzeba też spoglądać na to przez kontekst epoki, że w ówczesnym czasie walka Polaków była narodowo wyzwoleńcza. Był jeden cel, chcieliśmy stworzyć swój naród i o to samo teraz walczą np. Kurdowie w Turcji czy Iraku. Oni też prowadzą walkę narodowo wyzwoleńczą. U nich przybiera to kolory marksistowskie, w Polsce raczej brunatne. Kurdowie rzeczywiście są państwem pod zaborem. W Polsce nie ma aktualnie tego problemu. Nie znaczy to, że ten temat jest nieaktualny, bo teraz walczymy z wyimaginowanym wrogiem. To, co się teraz w Polsce dzieje, jest niczym innym  jak kryzysem mitologicznym.

P.S. Kordian jest lekturą obowiązkową, sięgasz jednak po inne narzędzia niż tradycyjny teatr słowa. Po co, by było bardziej zrozumiałe dla licealistów?

R.T. Po pierwsze dokonałem bardzo dużego skrótu, żeby z każdej sceny wyciągnąć esencję, bo z całym szacunkiem dla autora, tam jest bardzo dużo kwiecistych opisów, które uważam, że trudno się czyta. Myślę, że w odbiorze młodego człowieka jest bardzo trudno przez to przebrnąć. Starą dramaturgiczną zasadą jest to, by każda scena prowadziła do finału, dlatego stosuję inne środki teatralne niż tylko słowo. Wplatam  sporo muzyki elektronicznej; trochę rapu; są również zabiegi z teatru tańca. Z wykształcenia  jestem reżyserem lalkowym, dlatego też i takie elementy się pojawią.

P.S. Jesteś na początku swej artystycznej, reżyserskiej kariery zawodowej. Jaki teatr chciałbyś robić?

R.T. Sięgam po tematy, które mnie interesują. Zetknąłem się już z teatrem dokumentalnym, który chyba interesuje mnie w sposób szczególny. Miałem okazję zmierzyć się z tematem radykalizacji młodzieży przy współczesnym tekście „Śmierć Człowieka-Wiewiórki” Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Na “Kordiana” patrzę jak na historyczne świadectwo i dokument podróży bohatera, którego wybory są bardzo podobne do Józefa Piłsudskiego.  Interesuje mnie temat przemocy politycznej i zagadnienie, od czego zależy czy kogoś uznajemy za bohatera, czy za zbrodniarza. Dla mnie jest to bardzo płynne.

P.S.  Kordian jako Piłsudski? Terrorysta?  Otwierasz niebezpieczne  wrota wyobraźni.

R.T. I Kordian i Piłsudski przebywają bardzo podobną drogę terroru. Niektóre są oceniane dobrze, niektóre źle… ale czasem to tylko kwestia interpretacji.

P.S. Czyli Piłsudski był terrorystą?

R.T. Napadał na pociągi, występował zbrojnie przeciwko władzy…

P.S. Nie brnijmy.  Zobaczymy, co na to młodzież i małopolska Kurator Oświaty .  Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na spektaklu.

Wywiad z Katarzyną Chlebny

10 listopada, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

„Kora. Boska”. Spektakl o wokalistce Maanamu na deskach Teatru Nowego Proxima

Kiedy po śmierci Kora staje u wrót nieba, czekają na nią trzy Matki Boskie – tak zaczyna się spektakl Katarzyny Chlebny o wokalistce Maanamu. – Spektakl jest opowieścią o kobiecie, artystce, córce i matce, o Polsce, religii, systemie i chorobie – zapowiada twórczyni. Premiera sztuki „Kora. Boska” w Teatrze Nowym Proxima w sobotę 6 listopada. O pracy nad spektaklem rozmawiamy z reżyserką, scenarzystką i odtwórczynią roli Kory – Katarzyną Chlebny.

„Kora. Boska” to spektakl biograficzny?

Spektakl zaczyna się w momencie, gdy Kora żegna się z tym światem i staje w przedsionku domniemanego nieba, trudno więc mówić o spektaklu biograficznym. Biografia Kory posłużyła do stworzenia scenariusza o tyle, że fakty z jej życia, czyli pobyt w domu dziecka, szaleństwo tras Maanamu, miłość do Kamila Sipowicza, ogromna tęsknota za matką, miłość do dzieci są wątkami, które się przejawiają w tej bardzo abstrakcyjnej historii. Osoby, które znają biografię Kory, znajdą te wątki w spektaklu, będą wiedziały, do czego nawiązuję.

A jeśli ktoś zna jedynie jej muzykę?
Jeśli ktoś nie zna biografii, odnajdzie się w tej baśniowej abstrakcji, którą proponujemy. Z jednej strony jest to coś w rodzaju „Alicji w Krainie Czarów”, zagubionej w niebiańskich przedsionkach, z drugiej montypythonowska historia, w której pojawiają się trzy Matki Boskie.

Matka Boska była ważnym motywem w życiu Kory.
Matka jest w życiu Kory niezwykle ważną postacią, archetypem – jej matka, za którą nieprawdopodobnie tęskniła przez całe życie, co przejawia się szczególnie w tomie „Miłość zaczyna się od miłości” złożonym z wierszy, listów i notatek Kory. Przez kilka lat swojego dzieciństwa Kora wychowywała się w domu dziecka i ta tęsknota, w połączeniu z idealizowaniem matki, była nieodłączną częścią budowania jej wyobrażeń o matce w ogóle. Ta tęsknota stała się również inspiracją do malowania tzw. Maryjek. Kora, zachwycona meksykańskim wizerunkiem Matki Boskiej z Guadalupe, podjęła się upiększania Madonn. Kupowała białe figurki, które malowała, nadając im swój rys charakteru.

Twoja Kora spotyka trzy Matki Boskie.
Zastanawiałam się, co by było, gdyby Korę skonfrontować z Madonnami, ale nie tymi z jej wyobraźni, a z tym, jak w naszym kraju wyobrażają ją sobie katolicy, z Madonnami, które znamy z obrazów, do których się modlimy. Stąd trzy Matki Boskie. Matka Boska Częstochowska jest bardzo silna, polska, nieprzejednana, surowa. Jest w niej mocny patriarchalny rys. Symbolizuje wiarę. W tę postać wcielił się Piotr Sieklucki. W konfrontacji do niej stoi Matka Boska Fatimska, w spektaklu symbolizująca nadzieję, choć może bardziej jest to ufność, naiwność i pokora, które przeradzają się w podcinanie sobie skrzydeł. Ta postać jest kobietą uległą, niepewną, zahamowaną i sfrustrowaną. W tę rolę wciela się Paweł Rupala. Trzecia Madonna to Matka Boska z Guadalupe – w tej roli Łukasz Błażejewski – symbolizująca miłość, ale jest to hipisowska wolna miłość, bardzo niedojrzała. Trzy Matki Boskie odzwierciedlają niejako strukturę rodziny: ojca Polaka, który jest Matką Boską Częstochowską, matki – Matki Boskiej Fatimskiej i Matki Boskiej z Guadalupe, której najbliżej do nastoletniej córki, próbującej doznać wszystkich aspektów życia. Każda z nich, pod wpływem Kory, doznaje pewnego rodzaju metamorfozy. Spotykam się z pytaniem, czy to jest prowokacja i profanacja – i te słowa pojawiają się też w prologu spektaklu. Nie jest to ani prowokacja, ani profanacja – w jednym z wywiadów Kora powiedziała, że mężczyzna przebrany za kobietę zawsze wzbudza emocje albo dramatyczne albo komiczne. Matki Boskie w moim spektaklu gra więc trzech domorosłych gejów – tak się nazywają w moim scenariuszu – i jest to bardzo czytelny sygnał, że znajdujemy się w teatrze, że jest to forma surrealistycznego show, w którym operujemy bardzo silnym akcentem komicznym.

Zmierzyłaś się już na scenie z repertuarem Kory w spektaklu „Kazik, ja tylko żartowałem”. Piosenki Maanamu to jest wyzwanie?
Nie ukrywam, że bardzo ciepłe przyjęcie tego spektaklu, sprawiło, że z większą odwagą sięgnęłam po piosenki Kory. Na potrzeby spektaklu piosenki fantastycznie zaaranżował Paweł Harańczyk, dając tej muzyce nieco surrealistyczny rys.

„Kora. Boska” to Twój debiut reżyserski.
Kiedy wpadłam na pomysł scenariusza, zobaczyłam te trzy Matki Boskie i Korę, stojącą u wrót nieba, zrozumiałam, że to jest tak abstrakcyjne i jednocześnie skonkretyzowane w mojej głowie, że powinnam z papieru przenieść to na scenę. Wyobraźnia rysowała konkretne gesty, pauzy, światła, tony i teraz, kiedy to wszystko się urzeczywistnia, kiedy postaci z mojej głowy ożyły, bardzo się cieszę, że podjęłam się tego wyzwania.

Jak będą wyglądały kostiumy? Kora będzie barwnym ptakiem?
Kostium zaprojektował Łukasz Błażejewski. Poszliśmy takim kluczem, że Kora jest trochę nie z tego świata, w który wstępuje, więc jest bardzo kontrastowa do nieprawdopodobnie kolorowych kostiumów Maryjek – występuje w swoich ulubionych czerniach.

Recenzja „Kora”

9 listopada, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

„Kora. Boska”. A planety szaleją, szaleją…

 „Kora. Boska” w reż. Katarzyny Chlebny w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Marta Gruszecka w Gazecie Wyborczej – Kraków.

Kora wróciła. W ostatni weekend skontaktowała się z przestrzeni kosmicznej między Ziemią a Rajem, a potem zaprosiła krakowską publiczność na magiczny koncert i opowieść o sobie w Teatrze Nowym Proxima. O Matki Boskie, które u boku Kory (Katarzyna Chlebny) zagrałyście w spektaklu! Jeśli tak wygląda przejście na drugą stronę, to nie mamy się czego bać.

Zjawisko, charyzma, talent, tajemnica, magia, poezja, wolność, siła – to tylko niektóre ze słów przychodzących na myśl o Korze Jackowskiej. Spektakl o niesamowitej wokalistce Maanamu oraz autorce przyprawiających o rumieńce i wzruszenie tekstów był kwestią czasu. Ale jak pokazać na scenie kogoś, kto spędził na niej niemal całe życie, i to tak, by wyszło smacznie?

Wyzwania podjęła się Katarzyna Chlebny – co, jak udowodniła sztuka, aktorka, wokalistka, reżyserka i scenarzystka totalna, która za swoją poczwórną rolę ma u krakowskiej publiczności „4 razy TAK”, przechodzi dalej!

A co jest dalej?

Tego nie wiedzą nawet namalowane przez Korę maryjki oczekujące na nią u wrót Raju. Starają się jednak, jak mogą, by w imię wiary, nadziei i miłości odnalazła to, za czym tęskni. Skąd ten pomysł?

Artystka przez wiele lat kolekcjonowała i malowała figurki Matki Boskiej, tzw. maryjki. Zainspirowała ją podwodna rzeźba Matki Boskiej z Guadalupe, którą w latach 90. zobaczyła na wyspie Consumel na Morzu Karaibskim. Napotkana Maryja była kolorowa i wesoła, nie miała wymalowanego na twarzy typowego dla polskich rzeźb sakralnych smutku. Odtąd Kora zaczęła kupować białe figurki Maryi i malować je po swojemu. Im bardziej kolorowo i kiczowato, tym lepiej.

Błogosławione trio

Podczas spektaklu poznajemy trzy Matki Boskie z jej kolekcji. O Matko Boska Częstochowska (Piotr Sieklucki), o Matko Boska Fatimska (Paweł Rupała, czyli Papina McQueen), o Matko Boska z Guadalupe (Łukasz Błażejewski)! Dzięki Waszemu niepokalanemu wstawiennictwu takież to było smaczne, celne, barwne i prowokujące do skrajnych emocji. Błogosławione Wasze boskie stroje autorstwa Łukasza Błażejewskiego, których podobno – ze względu na obrazę uczuć religijnych – krakowskie krawcowe nie chciały uszyć. Błogosławione aranżacje Pawła Harańczyka, dzięki którym Katarzyna Chlebny miała okazję, by czarować widzów swoim potężnym głosem i porywająco śpiewać „Krakowski spleen”, „Szał niebieskich ciał”, „To tylko tango”, „Oddech szczura”, „Kocham cię, kochanie moje”, „Różę” i inne wielkie przeboje Maanamu. Błogosławiona choreografia Karola Miękiny, która do łez bawiła (zwłaszcza w epizodzie świątecznym z Matką Boską Częstochowską w roli głównej) i wzruszała (taniec Matki Boskiej Fatimskiej). Aż wreszcie – błogosławiony talent aktorski Matki Boskiej z Guadalupe (Błażejewski) i Matki Boskiej Fatimskiej (Rupała). Choć na co dzień macie wiele innych trosk, możecie śmiało rozwijać się w tym kierunku.

(Nie)pokalana Matka Boska

Jeszcze więcej, bo całą Polskę, ma na głowie najbardziej polska ze wszystkich maryjek – Matka Boska Częstochowska (znakomity, zabawny, oddany tej roli w stu procentach Piotr Sieklucki). Nic dziwnego, że naprzemiennie zmaga się z depresją i borderline… – Błogosławionaś Ty między niewiastami, sratatata! Potem przypadnie ci taka Polska – od Sarmatów po Konfederację, od pielgrzymów po całujące się dzieciaki z rzemykami na ręce. Polska nie laicka, a katolicka! – grzmi orędowniczka strapionych, przez której święty jasnogórski obraz można wymodlić sobie boską przychylność. Czy na pewno? Może Matka Boska też kiedyś chciała się zbuntować?

Opowieść o Korze zdecydowanie nadaje Maryi ludzką twarz. – Miałam 12 lat i nikt mnie nie pytał o zdanie! Oto panna pocznie i porodzi syna, nie bój się, Maryjo, znajdziesz łaskę u Pana! Myślicie, że nie bolało? – dopytuje rozgoryczona Matka Boska Częstochowska. – Jestem dzieckiem niepokalanym, a tak bardzo pokalanym – wtóruje jej Matka Boska Fatimska. W obliczu Strajku Kobiet, wyroku Trybunału Konstytucyjnego i Izy z Pszczyny te słowa przeszywają na wskroś.

Mamusiu, gdzie jesteś?

W opowieści Chlebny nie brakuje wzruszeń. Między zabawą a sławą, między wspomnieniami z dzieciństwa a z lat spędzonych u boku ukochanego Marka Jackowskiego, a potem Kamila Sipowicza, Kora nieustannie poszukuje mamy. – Mamo, mamusiu, jesteś tam? – dopytuje z nadzieją, że po latach rozłąki znów usłyszy „Oleńko”. Bo właśnie ten głos chce pamiętać z dziecięcych lat, a nie traumatyczne doświadczenie molestowania przez księży. Oj tak, w sztuce Chlebny kler obrywa nie raz, i to mocno. Matka Boska Częstochowska przeprasza nawet w imieniu Kościoła katolickiego… na szczęście nie precyzuje za co, bo wszyscy dobrze wiemy, a to przecież nadal spektakl o Korze. Wystarczy „Zabawa w chowanego”, kolejny utwór, który aktorka wykonuje brawurowo.

Boska Kora i Katarzyna

„Dalej Pan pyta, czy wierzę w astrologię, chiromancję i horoskopy, wszystkie inne sprawy czarowników, oraz wszystko, co się tyczy ciał astralnych” – śpiewała Kora podczas podróży do Boskiego Buenos. Gdyby po spektaklu Teatru Nowego Proxima ktoś zapytał, w co ja wierzę, to z pewnością w to, że w „Boskiej. Korze” Katarzyny Chlebny maczała palce sama Jackowska. I z kreacji swojej ziemskiej wysłanniczki byłaby bardzo dumna. Teatrze Nowy Proxima – klękajcie narody, zagraliście spektakl roku!

Wywiad z Iwoną Kempą

26 października, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Jestem tym państwem załamana, jest mi wstyd , czuję się bezradna i przerażona.

Piotr Sieklucki: Twoje „Czarownice” to wyraz niewiarygodnej wściekłości na państwo, Polskę, kościół, rządzących, i męski szowinizm. Po „kobietach” umawialiśmy się na spektakl o „facetach”, ale zmieniłaś zdanie. Jest tak źle?

Iwona Kempa :Tak pamiętam i ciągle myślę, że koniecznie chciałabym oddać też głos mężczyznom  na scenie, w tej samej sprawie, tzn. równości, niezależności, możliwości wyboru tego: jak, z kim,  gdzie, i na jakich zasadach chce się żyć. Poprzedni spektakl „Kobiety” kończył się przecież wezwaniem Martynki do „rozpierdolenia tego wszystkiego”, po to, by wszystkim ułożyć świat na nowo, na lepszych, równych zasadach. „Mam gdzieś, czy bohater ma penisa i pali cygaro, czy nosi sukienkę i ma cycki”-mówiła słowami Virginie Despentes Martynka. Ale kiedy szukałam pomysłu i materiałów, wybuchła pandemia i nasz świat sam się rozpierdolił… tylko inaczej, bo niecni ludzie u władzy postanowili wykorzystać, że jesteśmy zamknięci, chorzy i  przerażeni. Kiedy pseudotrybunał wydał swoje nieludzkie orzeczenie byłam na kwarantannie. Moja córka zachorowała na Covid i obie zostałyśmy odizolowane od świata. Siedziałam przed komputerem dniami i nocami śledząc relacje ze wszystkich protestów w całej Polsce, wrzeszczałam „wypierdalać” razem z krzyczącymi na ulicach. Przepełniał mnie gniew i wściekłość na to chore państwo łamiące podstawowe prawa człowieka. Poczucie bezsilności, bo nie mogłam wyjść na ulicę, przytłaczało . Była we mnie też radość i poczucie siły, jaką dawały wspaniałe, dzielne kobiety biorące udział w Strajku. Czułam ich moc, determinację, podziwiałam odwagę. Były i są dla mnie prawdziwymi bohaterkami, wojowniczkami o wolność. Strajki Kobiet były największymi protestami w obronie wolności od czasu Solidarności. Czułam, że ten bunt przeciw dziaderskiej, okrutnej władzy ma ogromną siłę. Wydawało mi się, że prowadzi to wszystko do zwycięstwa.  Taki hart ducha, taka odwaga, taka mądrość i niezależność, taka siła protestu, jego masowość muszą zostać wysłuchane. Tak naiwnie myślałam.

A potem nastała zima i władza stawała się coraz bardziej brutalna. Do tej pory mam przed oczami sceny z Placu Bankowego, jak wmieszani w tłum ubrani po cywilnemu policjanci wyciągają pały i biją demonstrantki, jak zamykają w kordonie kobiety na wiele godzin na mrozie, jak wywlekają ludzi z tłumu, wciągają do wozów i wywożą do odległych komisariatów. Znowu całymi nocami śledziłam doniesienia: gdzie, kogo wywieźli, kogo wypuścili. Moja nadzieja stopniała, a od tego czasu jest przecież coraz gorzej. Mam poczucie, że żyjemy w kraju pogardy i nienawiści do kobiet, wypowiadanej niekiedy wprost, a niekiedy głęboko skrywanej. Żyjemy w kraju nienawiści do Innych i sankcjonowanej przez państwo przemocy wobec Innej/Innego. Ogromną rolę w sianiu lęku przed innością, szczególnie kobiecą, odgrywał i nadal odgrywa kościół, a może wszelkie religie, w których kobieta postrzegana jest jako gorsza, nieczysta, grzeszna. To jest temat Czarownic. Spektakl „Kobiety” powstawał z nadziei, poczucia siły i sprawczości, „Czarownice” powstały z gniewu i rozpaczy.

P: Jak przebiegały prace nad scenariuszem. Czym on jest? Skąd brałaś inspiracje?

I :Tak się złożyło, że tuż przed wybuchem protestów przeczytałam książkę Mony Chollet, francuskiej dziennikarki i socjolożki, „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”. Książka była silną inspiracją, bo Chollet na podstawie szczegółowych badań , bardzo dobitnie pokazuje związek między współczesnymi mechanizmami wykluczania, nierównego traktowania i przemocy wobec kobiet, a trwającymi przez stulecia procesami o czary. Katolicki „Młot na czarownice”- napisany przez dwóch inkwizytorów podręcznik procesowy, który miał pomóc w likwidacji „czarownic” wydany w 1487 roku -autorka porównuje do „Mein Kampf, a wymordowanie niezliczonej liczby kobiet oskarżonych o czary- do Holocaustu. Ten sam mechanizm wskazywania kozła ofiarnego, ta sama, jak na ówczesne czasy potężna propaganda. Ten sam amok społeczny i religijny w tropieniu i zwalczaniu ludzi, którym odmówiono prawa do człowieczeństwa. Kobiety przez setki lat, między innymi za sprawą nauczania Kościoła, nie były uznawane za pełnoprawnych ludzi. Tym, co nadawało wartość istnieniu kobiecemu było jedynie macierzyństwo. Chollet wskazuje na powtarzającą się zasadę w wyborze kobiet, które zwalczano- były przede wszystkim niezależne, niezamężne, nie podlegały władzy żadnego mężczyzny, bezdzietne i często stare. Chollet odwołując się do przykładów ze współczesnego świata polityki, sztuki, pop-kultury znajduje te same mechanizmy wykluczenia, pogardy i wrogości, a co za tym idzie bezustanną próbę ograniczenia niezależności kobiet, przejawiającą się  przede wszystkim w kontroli kobiecej seksualności i płodności.

Nie wiem jak Mona Chollet zareagowała na to, co działo i dzieje się w Polsce, ale ja po lekturze jej książki wiedziałam, że jestem potomkinią tych, których nie udało się spalić. Zadzwoniłam do Ani Bas, z którą pisałyśmy wcześniej scenariusz „Kobiet” i rzuciłam hasło „Czarownice”. Zaczęłyśmy zbierać materiały, Ania pisała gotowe propozycje scen, przysyłała mi mnóstwo tekstów źródłowych, artykułów, reportaży, informacji. Przeczytałam wstrząsające książki o „procesach czarownic” na terenach Polski. Pracowałyśmy równolegle nad fragmentami, a potem ja z tych klocków składałam całość. Od początku wiedziałyśmy, że zasadą kompozycyjną będzie kolaż utkany z przeszłości i teraźniejszości. Ania napisała, jako jedną z pierwszych, scenę Przesłuchania, w której współczesne przesłuchanie uczestniczki protestów zmienia się w proces o czary według instrukcji zaczerpniętej z „Młota na Czarownice”. Ta scena wyznaczyła zasadę kolażu, zderzanie ze sobą tego, co dalekie z tym, co bliskie, tego, co przerażające z tym, co groteskowe i absurdalne. Chciałyśmy też, żeby mocno wybrzmiał temat artystek. Ania napisała sceny inspirowane postacią i wywiadami z Carolee Schneeman. Wszystkie teksty (oprócz dziecięcej wyliczanki i fragmentów z Makbeta) są autentyczne, zaczerpnięte z reportaży, wypowiedzi kobiet, ich zapisów, relacji.

Był nawet autentyczny monolog rzecznika policji, ale w końcu wyleciał. Chyba nie zasługiwał na głos w naszym spektaklu.

P:Nie masz wrażenia, że jednak te wszystkie protesty z piorunem w tle osłabły, jakby ich siła gasła?

I: Tak, ale Strajk działa, tylko nie na ulicach. We mnie już nie ma nadziei na szybką zmianę. Chyba trzeba poczekać, bo zmiana nadejdzie z pewnością, ale nie od razu. Może droga do zmiany będzie inna, może ta władza zeżre się sama, ale z pewnością młodzi ludzie, młode kobiety nie będą żyć tak, jak się wydaje starym patriarchalny dziadom.  No i babom, bo strażniczek patriarchatu nie brakuje. Niektórzy mądrale twierdzą, że pojęcie patriarchatu już nie powinno funkcjonować, bo go w istocie nie ma. Jak zwał tak zwał, w Polsce „dziadostwo” ciągle rządzi, nie tylko państwem ,ale przede wszystkim wieloma umysłami i duszami.

P: Co dalej z tą Polską?

I: Nie wiem. Groza.  Kiedy odpowiadam na Twoje pytania na polskiej granicy umierają ludzie, bo władza nie chce udzielić im pomocy. Wczoraj nazwano ich terrorystami, a dziś umarł z wycieńczenia 16-letni chłopiec. Nie daje mi to spokoju. Jestem tym państwem załamana, jest mi wstyd , czuję się bezradna i przerażona. Żyjemy w państwie, które nie tylko nienawidzi kobiet i osób LGBT, żyjemy w okrutnym państwie, które w ogóle nienawidzi ludzi, a polityczne gęby wypchane są moralnymi frazesami.

P: Jakie masz najbliższe plany reżyserskie

I: Pracuję ze studentami i studentkami warszawskiej Akademii nad ich spektaklem dyplomowym. Premiera na początku listopada ,a potem zaczynam pisać scenariusz o facetach. Byliśmy przecież umówieni.

P: Dziękuję za rozmowę. A państwa zapraszam na świetny spektakl „Czarowniece. Wszystkich nas nie spalicie”.

Wielkość i upadek Ozziego

1 października, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Nikt nie wypił i nie wyćpał w rocku tyle co on. Wielkość i upadek Ozzy’ego Osbourne’a

Długie włosy, czarny makijaż, oczy szaleńca, mina clowna. Alkoholik, kokainista, demon perwersji. Nikt nie wypił i nie wyćpał w rocku tyle co on. No może Keith Richards. Może Lemmy z Motorhead… Nawet jeśli nie znacie utworów heavymetalowej grupy Black Sabbath zaśpiewanych histerycznym głosem przez jej frontmana Ozzy’ego Osbourne’a, musieliście zapamiętać, jak on wygląda.


Ozzy kilka lat temu przekroczył siedemdziesiątkę, ciągle nagrywa nowe solowe płyty, choć Black Sabbath to już zamknięty rozdział. Jest półżywą legendą metalu, idolem-mumią, przywracanym z zaświatów co kilkanaście miesięcy w najlepszych amerykańskich szpitalach. Zarzeka się, że będzie występował do końca, póki nie zostanie kaleką. I teraz właśnie przychodzi na Scenę Berlin krakowskiego Teatru Nowego Proxima.

Scena Berlin

Ciasna, ale wysoka na dwa poziomy przestrzeń gry to nowe miejsce zaadaptowane dla potrzeb teatru przez Piotra Siekluckiego. Lider Teatru Nowego dba o jego klimat, chce stworzyć iluzję, że jesteśmy gdzieś w podziemnym i zakazanym Berlinie, w podejrzanym artystowskim tingel-tangu, gdzie nadekspresyjne aktorstwo przenika się z mało wyrafinowaną rozrywką a muzyka z seksem. Na widowni ledwie z 50 foteli i krzeseł, amfiteatralna kontrukcja oferuje widok na estradę z balkonem. Trochę tu zimno, trochę zadymione, miejsce świeżo po remoncie. Żeby dostać się na salę, należy przejść przez bar i minigalerię, w której eksponują całkiem spore włochate Dzwony Zygmunta. Można zabierać drinki na salę i pić między jedną a drugą salwą śmiechu.

– To ten teatr jest pijany, nie ja – mógłby powiedzieć Sieklucki, aktor, reżyser i bon vivant. Bardzo istotnym nurtem repertuarowym jego sceny są przecież opowieści o wielkich pijakach. A raczej o artystach, którzy pili, żeby tworzyć, pili, żeby nie pamiętać, o tym, co jest obok nich i cały czas pisali o zapitym świecie.

Sieklucki grał już Władimira Wysockiego i Kazika Staszewskiego, wystawiał Grochowiaka, Hłaskę i obu Jerofiejewów.

W dobrze sprofilowanym programie Teatru Nowego jego spektakle zawsze odpowiadały za tak zwany efekt ludyczny, stanowiły zabawowy kontrapunkt dla zaangażowanych przedstawień Iwony Kempy (Murzyni we Florencji, Kobiety objaśniają mi świat), debiutów młodych reżyserów czy gościnnych ekstrawagancji Jana Klaty (Dług) i Justyny Łagowskiej (Monachomachia). Jednak to nigdy nie był śmiech dla samego śmiechu. I nie jest nim tym razem.

Garażowy spin off

Gdyby to był film a nie spektakl, można byłoby zaszeregować go jako garażowy spin off. Postać Ozzy’ego pojawiła się bowiem we wcześniejszej piwnicznej produkcji Siekluckiego zatytułowanej Sex, dragi i apetyt na destrukcję, czyli bardzo intymna historia Guns’n’Roses. Głównym bohaterem był wtedy Steven Adeler opowiadający o erotycznych i alkoholowych wyczynach kolegów z zespołu, jego spowiedź przerywały jednak niezapowiedziane wejścia Ozzy’ego Osbourne’a. Sieklucki tak polubił tę postać, że namówił Sławomira Chwastowskiego, rockfana z Kielc na napisanie jeszcze jednej opowieści o znanym muzyku, zanurzonym po szyję w świńskie historyjki, przywołującym dni minionej chwały i demaskującym prwdziwe oblicze branży. I tak powstało „jebacadło” Ozziego.

Na widowni atmosfera „guilty pleasure”. Trochę młodzieży, która zwykle chodzi na kabarety i teatr improwizowany, trochę inceli, garstka starych fanów Black Sabbath, jakieś teatralne freaki z Krakowa sprzed dwóch dekad (zaliczam się do tej grupy, jakby co). Na scenie zestaw perkusyjny, gitary, statyw mikrofonu, dwa eleganckie fotele. Ale zespół nie przyjdzie. Będzie tylko on – Ozzy Osbourne, arbiter elegantiarum ciężkiego rocka.

Spektakl zaczyna się jak koncert. Lasery, dymy, kolorowe światła, półplayback. Sieklucki wyłania się z ciemności i zaczyna śpiewać utwór Black Sabbath. Sieklucki jest półnagi, z trudem wbił się w obcisłe dżinsy, zamiast kowbojek ma na nogach bambosze. Śpiewając, naśladuje manierę Ozzy’ego, powtarza wszystkie jego sceniczne grepsy. Oglądamy szemrany rytuał, sparodiowaną czarną muzyczną mszę. W pewnym momencie machający rękami jak skrzydłami nagiego anioła, Ozzy łapie gumowego motylo-nietoperza i odgryza mu główkę. Krew cieknie po wargach, szyi i torsie.

Sieklucki nie bawi się w tani demonizm, po prostu ośmiesza podstrzałego frontmana. Gra artystę, który bardzo chce zatrzymać czas, sprostać własnemu wizerunkowi, nie czując, że osuwa się w autoparodię. W długich fragmentach instrumentalnych jego Ozzy zasiada za perkusją i przejmuje partie Warda, chwyta za gitarę elektryczną i raz jest Toni Iommim, liderem Black Sabbath, innym razem występującym gościnnie w grupie Ozzy’ego Slashem z Gunsów (zdradza go cylinder i czarne kudły zasłaniające twarz). Muzyczne intro kończy się i zaczyna się stand up. Spocony, skrwawiony Ozzy, najbardziej znany członek Black Sabbath, idzie ku nam podpierając się laską, w długim skórzanym płaszczu-żabocie. I wyzywa ojca Rydzyka od najgorszych. 

Podejrzewamy już, że to wcale nie tamten amerykański Ozzy, tylko jakiś jego nadwiślański imitator, ale to narzekanie na Rydzyka było tylko na rozgrzewkę. Bo Sieklucki nie będzie tu rozliczał Polski z jej katolicyzmu i relacji kościół-władza, tylko sprytnie przejdzie do globalnych patologii. Przedstawi dziewczyny, które przeleciały cały Hollywood. Zdefiniuje zasady Heavy Metal World i pochwali pan-ruchanie. Z minuty na minutę show Siekluckiego robi się bardzo niegrzeczny. Aktor chłoszcze nas wulgaryzmami, wywołuje nerwowe śmiechy, zaskakuje narracyjnymi woltami, wciąga w pułapkę niepolitycznej niepoprawności. Chytrze udowadnia, że instytucja muzycznego idola to triumf męskiego członka, branża rozrywkowa została przecież wymyślona w celu jego adoracji.

Alfabet Ozzy’ego jest „jebacadłem” bo skupia się wyłącznie na grzesznych przyjemnościach i przekroczeniach rockowych gwiazd. W muzyce chodzi o seks, tworzy się muzykę z potrzeby spółkowania, nieciekawi brzydcy chłopcy, stając się popularni zmieniają w bóstwa erotyzmu. Ozzy wzywa na scenę swoją asystentkę, gra ją angielska aktorka i influencerka, ruda jak Beth Harmon Pamela Grandon (okresla się jako full time faeire). Pojawia się cała w pozach dziewczyn z klubów dla mężczyzn, odgrywa teatrzyk wyuzdania, oferuje widzom pikantne anegdotki o Tommym Lee i Leonardo Di Caprio. Wspólnie z Ozzym zaśpiewają When I close my eyes forever. Grandon gra hollywoodzkie gwiazdki robiące karierę przez łóżko i dziewczyny wykorzystywane przez wszystkich Weinsteinów ostatnich dekad. Będzie też żoną Ozzy’ego – Sharon i jego córką Kelly, które poznaliśmy w emitowanym dwadzieścia lat temu reality show Rodzina Osbournów.

Interakcje z widownią i pogawędki z Grandon wypełniają dokładnie połowę przedstawienia Siekluckiego. Bo jego druga połowa to jednak muzyka: aktor śpiewa największe hity z solowych płyt Ozziego: No more tears, Mr. Crowley, Mama I am coming home, Changes… 

Stary pijak, który mógł być tobą

Ozzy Siekluckiego jest jak stary pijak z baru, który męczy cię swoimi kombatanckimi opowieściami, ale nie możesz przestać go słuchać, choć zapluł się i obraża cię w co drugim zdaniu. Bo to mogło być twoje życie.

Siekluckiego fascynuje metalowa drag queen ukrywająca się pod maską Ozzy’ego. Ten dziwnie przesterowany dandys, komiczny demon. Poplamiony krwią, obszczany i obrzygany. Wkładający sobie dziwne przedmioty do obcisłych spodni, żeby wyglądać na wyjątkowo obdarzonego przez naturę mistrza przygodnego seksu. I wreszcie jest to Ozzy – samozwańczy Książę Ciemności. Sieklucki bada ten wizerunek na wszelkie strony i wychodzi mu, że owszem, tak, Ozzy włada ciemnością, tak samo jak ciemność włada nim, kiedy wywraca się na pysk w nocy, w nieoświetlonym korytarzu zmierzając z sypialni do ubikacji.

Bohater Siekluckiego potrzebuje naszej miłości tak samo jak śmiechu. Póki śmiejecie się z tego, co mówię, nie śmiejecie się ze mnie – zdaje się nam podpowiadać i sypie rockowymi anegdotami jak z rękawa. O tym, co gwiazdor porno Ron Jeremi zrobił Michealowi Jackosnowi i jego żonie, co dwudziestoletni Ozzy robił w Birmingham w fabryce samochodów. Ozzy docenia Nirwanę, ale kpi z pudel metalu. Bawi do łez opowieścią o tym, jak pojechali ze Slashem na prostytutki, widzą, że stoją jakieś takie byle jakie i przechodzone na ulicy, zatrzymują się a to… zespół Bon Jovi.

Smród miasta Birmingham

Nie przedstawiając nawet w 30 procentach życia i kariery Osbourna, Sieklucki mówi wszystko, co w rocku najważniejsze, obnaża drugie dno losu Ozzy’ego: widzi artystę pozującego na arystokratę rocka, który okazuje się żulem, bo nigdy nie przestał nim być. Smród miasta Birmingham nigdy nie wyszedł z niego, nie został zmyty amerykańskim glamour. Ozzy Siekluckiego jest niezdolny do zracjonalizowania swojej drogi na szczyt, pamięta tylko heroinę i kokainę, gadanie o seksie i epickie chlanie. Spektakl dobiega końca, pośmialiśmy się z jego nawijek, upokorzył się przed nami swoją przechodzoną fizycznością, przejmująco zaśpiewał i co więcej? Co więcej może nam powiedzieć mumia rocka?

Jesteśmy w pułapce: kochamy Ozzy’ego za to co zaśpiewał. I śmiejemy z tego, co przeżył między jedną a drug piosenką. Rockowy teatr jest pełen błaznów. Ale tylko Ozzy z własnego błazeństwa uczynił sztukę przetrwania. I samowybaczenia.

Teatr Nowy Proxima, Scena Berlin Alfabet Rocka. Ozzy Osbourne i jego jebacadło. Scenariusz: Sławomir Chwastowski, reżyseria: Piotr SiekluckiŹródło: 

Odlot Magazyn Kulturalny NEWSWEEK

Łukasz Drewniak

Triumfy krakowskich artystów

30 września, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Kraków. Tryumfy krakowskich artystów na przeglądach teatralnych

Krakowskie teatry rozpoczęły sezon laurami. Główną nagrodę aktorską i reżyserską przywiózł z Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia w Tarnowie Piotr Sieklucki z Teatru Nowego Proxima za spektakl „Kazik, ja tylko żartowałem”, a zespół aktorski Teatru Bagatela nagrodę za „Rewizora”.

Opole okazało się szczęśliwe dla „Lalki” Teatru im. Słowackiego oraz „Panien z Wilka” Starego Teatru, nagrodzonych na Opolskich Konfrontacji Teatralnych. Na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych triumfowały spektakle Jana Klaty zrealizowany dla Teatru Nowego Proxima oraz „Ginczanka” Łaźni Nowej.

W sobotę zakończył się 25. Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia w Tarnowie. Widzowie obejrzeli osiem przedstawień konkursowych, przygotowanych przez teatry z całego kraju. Wśród nagrodzonych spektakli znalazły się dwa przedstawienia krakowskich teatrów.
Nagrodę dla zespołu aktorskiego, za wyśmienitą kreację zbiorową w spektaklu „Rewizor” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, odebrał Teatr Bagatela. Przedstawienie w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, którego premiera odbyła się w marcu tego roku, to spektakl uwspółcześniony przede wszystkim w warstwie nowego przekładu Tadeusza Nyczka, ale także scenografii i kostiumów, które uwspółcześniły „Rewizora”.

Zaś brawurowa rola kolegi Kazika Staszewskiego, któremu w życiu nie poszło tak dobrze jak znanemu muzykowi, przyniosła Piotrowi Siekluckiemu Nagrodę Główną za osobowość aktorską i reżyserską. Nagrodzony spektakl Ziemowita Szczerka „Kazik, ja tylko żartowałem” Teatru Nowego Proxima to muzyczna opowieść o Polsce i okresie transformacji. 

Teatr Nowy Proxima triumfował także podczas 61. Kaliskich Spotkań Teatralnych, gdzie nagrodę za kreację zespołową zdobył „Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat” w reżyserii Jana Klaty z Mają Pankiewicz, Moniką Frajczyk, Bartoszem Bielenią i Marcinem Czarnikiem, w którym Klata mierzy się w nim z tematem długu, jego historią i wpływem na dzieje całej ludzkości.

Kalisz okazał się szczęśliwy również dla monodramu Teatru Łaźna Nowa „Ginczanka. Przepis na prostotę życia” w reżyserii Anny Gryszkówny. Za rolę żydowskiej poetki wyróżnienie aktorskiej powędrowało do rąk Agnieszki Przepiórskiej. 

Także z Opola krakowscy artyści wyjechali z nagrodami. W trzech kategoriach jury 45. Opolskich Konfrontacji Teatralnych „Klasyka żywa” nagrodziło spektakl „Lalka” Teatru im. Słowackiego. Fabułę Prusa przeniesioną na deski „Słowaka” doceniono za reżyserię Wojtka Klemma i choreografię Aleksandra Kopańskiego. Podczas 45. OKT wręczono siedem indywidualnych nagród aktorskich, wśród laureatów znaleźli się, m.in. Marcin Kalisz za rolę subiekta Rzeckiego w „Lalce”, Ewa Kaim i Anna Radwan za kreacje Joli i Kazi w „Pannach z Wilka” Starego Teatru w reżyserii Agnieszki Glińskiej oraz Tomasz Schimscheiner za rolę Gonzala w spektaklu „Trans-Atlantico” Teatru im. Solskiego w Tarnowie.

Dziennik Polski, Anna Piątkowska

Nagroda aktorska!

28 września, 2021 | piotr.teatrnowy@gmail.com |

Tarnów. Piotr Sieklucki nagrodzony za kreację aktorską i reżyserię na Festiwalu Komedii Talia.

Podczas tegorocznego Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia w Tarnowie, Piotr Sieklucki otrzymał Główną Nagrodę za kreację aktorską oraz reżyserię spektaklu „Kazik, ja tylko żartowałem” Ziemowita Szczerka.

Spektakl prezentowany był dwukrotnie 20 września na scenie Teatru im. Solskiego w Tarnowie. Nagrodę w wysokości 5000 zł ufundowana została przez Organizatorów Festiwalu. Festiwal finansowany był przez Ministerstwo Kultury Dziedzictwa Narodowego i Sportu, Gminę Miasta Tarnowa oraz Teatr im. L. Solskiego w Tarnowie.