Wywiad o Korze

Nikt oficjalnie nie przyznał, że odebrano nam dotacje z powodu mojego spektaklu, który podobno obraża uczucia religijne. Rozmowa z Katarzyną Chlebny, odtwórczynią roli Kory w spektaklu „Kora. Boska”

Czy zagranie Kory było dla pani trudnym wyzwaniem aktorskim?

Tak, dość trudnym. Oczywiście, że trudnym. Przy każdej innej postaci, która nie jest tak znaną, silnie zarysowaną, zakotwiczoną w świadomości bardzo szerokiej rzeszy odbiorców, ma się większą swobodę. W przypadku spektaklu biograficznego, a takim po części jest „Kora. Boska”, mamy do czynienia ze wspomnieniem bardzo żywym, namacalnym, zostało przecież mnóstwo materiałów. Każdy zna i pamięta Korę. Jest muzyka, wywiady, do których można sięgnąć.

Czy jej bardzo mocny medialny wizerunek pomagał czy przeszkadzał w pracy nad sztuką?

Zależało mi, żeby zbliżyć się do tej postaci jak najbardziej wizerunkowo,żeby nikt nie powiedział, że to zupełnie nie jest Kora. Ale też nie chciałam zrobić parodii postaci, bo to bardzo cienka granica, jeżeli zaczynamy odtwarzać jedynie np. głos. Zajęło mi sporo czasu, żeby się nauczyć mówić, poruszać jak ona, ale wiedziałam, że muszę zbudować pełną postać, wielowymiarową. Musiałam opanować zewnętrzną formę, ruch, sposób intonowania głosu, uśmiech, na co często fani Kory zwracają uwagę i piszą do mnie w stylu: zauważyłem ten specyficzny ruch językiem po zębach, to miłe, że widzowie wyłapują te niuanse, nad którymi pracowałam. To, co było najważniejsze i najtrudniejsze w procesie aktorskim, to to, żeby nie pozostać jedynie w tej sferze, żeby nie tylko mówić i ruszać się jak ona, ale żeby dotknąć jej głębiej. Żeby to, co ona mówi, było istotne. Dla aktora, który operuje warsztatem, techniczne przygotowanie roli nie jest ogromnym wyzwaniem, trzeba wiele razy próbować, powtarzać, ale to naturalne, trudniej zbudować postać tak bliską pamięci tak wielu osób i być w tym autentycznym. Najważniejsze jednak dla mnie było uchwycenie tej prawdy postaci, sięgnięcie na tyle głęboko w jej światopogląd, aby zrozumieć, dlaczego ona akurat tak akcentuje zdania, kiedy coś mówi. Żeby nie pozostać jedynie w tej warstwie wizualnej. Nie chciałam jej przerysować, chciałam się z nią stopić, wypełnić ciało i głos jej duchem, jej myślą, jej historią i jej wspomnieniem.

A czy Kora Jackowska dla pani prywatnie była ważną postacią?

W toku pracy sięgnęłam po ogromną liczbę wywiadów, po jej poezję. Kiedy przetrawiłam jej historię, obudziła się we mnie jakaś dziwna emocjonalna pamięć. Mam poczucie, że wracam do jej wspomnień, do jej przeszłości, do domu dziecka w Jordanowie, w którym przecież nigdy nie byłam, ale te obrazy silnie zakotwiczyły się w moim ciele. Buduję tę rolę bardzo technicznie, są jednak rzeczy, które się odzywają we mnie i sięgają do jej autentycznych wspomnień. Często w trakcie spektaklu czuję, że jedną częścią brzucha odbywa się jakieś pragnienie czy niemoc Kasi Chlebny, a w innych partiach ciała odzywa się prawdziwy głos Kory, i mówię to jako osoba mocno stąpająca po ziemi i mało uduchowiona. Często mam poczucie, że daję miejsce jakiemuś bytowi, który przeze mnie chce się do świata odezwać. Wolę myśleć, że to jest moja wyobraźnia, ale te momenty tego rozsiadania się Kory we mnie budują ten spektakl.

„Kora. Boska” jest hitem, spektakle gracie przy pełnych salach. Spodziewała się pani takiego zainteresowania?

Najpiękniejszy spektakl rozgrywa się po naszym zejściu ze sceny, kiedy przychodzą do nas widzowie i rozmawiają ze mną, jakbym nadal była Korą. To jest trudne, bo przecież kiedy schodzę ze sceny, to już jestem sobą. Bycie nią te kolejne minuty w obcowaniu z widownią staje się dla mnie czasami koniecznością, ciekawość tych przeżyć jest silniejsza niż zmęczenie. To jest czas dzielenia się wspomnieniami, widzowie chcą rozmawiać o swoich bardzo osobistych przeżyciach. To jest dla mnie nowe doświadczenie, uczę się drugiego człowieka. Uczę się głębokiej relacji, kiedy widz dłużej zostaje w sztuce i na gorąco chce rozmawiać o swoim życiu. Słyszę wspomnienia osób z domów dziecka, opowieści o pierwszych miłościach. Bardzo rezonuje nasze sceniczne współobcowanie. Cieszy mnie też, że bliscy Kory okazali mi tyle ciepła i serdeczności. Szczególnie Kamil Sipowicz, którego odbioru bałam się najbardziej, a jego obecność, przychylność i wsparcie dla teatru w ostatnim czasie jest dla nas bardzo ważne. Także obecność i odbiór przyjaciół i fanów Kory jest dla nas wielkim wyróżnieniem.

Kora jest postacią, która zostawiła wielką publiczność. Może także poprzez swoją wyrazistość?

Mam wrażenie, że dzisiaj zmieniły się proporcje, jeśli chodzi o podążanie za autorytetem. Dzisiaj można szybko zasłynąć jednym zdaniem, ale nikogo nie interesuje pełen przekaz. Młodzi ludzie oglądają filmy na przyśpieszeniu, żyjemy bardzo szybko. Nawet jeśli ktoś mówi do nas mądre rzeczy, to łatwo to przeoczyć. Kora, proszę zauważyć, mówiła wolno i wyraźnie. Nie tylko to, co mówiła, ale też w jaki sposób, przykuwało uwagę. To była kobieta o charyzmatycznej osobowości. Może dzisiaj to jest też rola teatru i koncertów na żywo, żeby publiczność zatrzymać, żeby doprowadzić do prawdziwego, nieśpiesznego spotkania. Media społecznościowe dużo nam dały, ale też dużo nam zabrały, jest natłok informacji, ale nie ma ciszy, która pozwoliłaby to wszystko objąć. Mamy nadmiar informacji, których nie mamy czasu przyswoić i przetrawić, a już skrolujemy kolejne. W internecie nie ma też miejsca na prawdziwe relacje, nie mamy tej gotowości. Kiedy Kora zbudowała swoją pozycję, bardzo silną, w latach 80. wypracowała sobie także w głowie prawo do zarządzania czasem odbiorcy. Kiedy coś mówiła, nigdy nie przyspieszała, dawała sobie czas na pauzę, żeby zobaczyć reakcje odbiorcy. Wydaje mi się, że w ten sposób przekaz docierał bardziej, odbiorcy oczekiwali od niej wypowiedzi na palące problemy społeczne. Dziś nie czekamy ani na jakość słowa, ani na jego wagę. Netflix wydaje nowy serial i oglądamy siedem odcinków od razu, nikt nie czeka, wszystko naraz i szukamy dalej. Przy Korze ludzie trwali lata.

Jako prywatny Teatr Nowy Proxima w Krakowie musicie myśleć przede wszystkim o sprzedaży, jak się pracuje w takich warunkach?

Po premierze spektaklu „Kora. Boska” wszystkie dotacje, jakie mieliśmy z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zostały nam odebrane. Musimy być na tyle atrakcyjni, żeby widz przyszedł. Udaje nam się jednak nigdy nie kalkulować programu pod publikę. Realizujemy tematy, które nas interesują, pasjonują i naprawdę wierzę w to, że bez kalkulacji można stworzyć teatr, który znajdzie odbiorcę. Na nasze przedstawienia przyjeżdżają widzowie z całego świata. „Kora. Boska” stała się spektaklem, na który bilety schodzą na pniu. Jesteśmy w trudnej sytuacji, bo bez wysokiej frekwencji nie jesteśmy w stanie funkcjonować, ale publiczność nas nie zawodzi. Mamy propozycję, aby grać spektakle gościnne, w kraju i za granicą. Po aferze z naszym spektaklem na własnej skórze poczułam, czym jest wolność wypowiedzi, że musimy o nią walczyć. O twórczą wolność, wbrew nieprzychylności ludzi, którzy stawiają przed nami ideologiczną ścianę. „Głową muru nie przebijesz”, ale jeśli pod tym murem stoimy z otwartym sercem, dopuszczamy swoje myśli do głosu, to wytwarza się taka wibracja, że mam nadzieję, że ona zdoła ten mur przebić. „Czekam na wiatr, co rozgoni ciemne skłębione zasłony”, nie dziwi mnie, jakim wzruszeniem ludzie reagują na ten utwór w trakcie spektaklu. Zastanawia mnie, o jaką wolność jako twórca chcę walczyć? O jaki świat? Te pytania do mnie wracają. Wszyscy współtworzymy naszą rzeczywistość. Dla mnie to jest nowość, że jako reżyserka i aktorka używam tych górnolotnych słów, takich jak wolność. Do tej pory kojarzyła mi się z walką, która już jest za nami. Sądziłam, że pozostanie w podręcznikach i wspomnieniach rodzinnych i zaczyna się oblewać śliskim patosem.

Śpiewa pani teksty Maanamu i okazuje się, że nie są wyłącznie rozrywkowe, są aktualne dla kolejnego pokolenia? 

Kiedy śpiewam te teksty Maanamu, łapię się na tym, że żyjemy w czasach, kiedy słowo „wolność” znowu trzeba pisać wielką literą. I to nie jest na wyrost, bo pamiętam, kiedy graliśmy „Korę. Boską” na jubileuszu teatru w trudnym dla niego momencie: odebranie dotacji, nagonka prawicowych portali. Nikt oficjalnie nie przyznał, że to z powodu mojego spektaklu, który podobno obraża uczucia religijne, bo to się tak nie odbywa. Dotacje odbiera się sprytnie, nie przyznając we wnioskach punktów za merytorykę. Przestaliśmy spełniać wymogi. Prawicowo-chrześcijański portal napisał, że osoba homoseksualna, draq queen, gra w spektaklu Maryję. W ciągu kilku dni powstała petycja, którą przeciwko spektaklowi podpisało 20 tysięcy osób, które go nie widziały. Nawet nie są go ciekawe.

Bała się pani o swoją przyszłość w teatrze?

Jestem wdzięczna Piotrowi Siekluckiemu, naszemu dyrektorowi i moim kolegom, współtwórcom spektaklu za to, że z podniesionym czołem jesteśmy w tym razem. Nigdy nie usłyszałam od nich pretensji, że to przez mój spektakl mamy obecnie problemy. To jest w gruncie rzeczy wspaniałe, bo ta sytuacja nas jako zespół wzmocniła. W dzisiejszych czasach to bardzo ważne, żebyśmy mimo przeciwności trzymali się razem, bez lęku.” Życzę wszystkim dyrektorom teatrów w Polsce i artystom odwagi w mówieniu prawdy i nazywaniu rzeczy zgodnie ze swoimi przekonaniami.

Jestem szczęśliwa, bo nie czuję lęku, miałam przez chwilę taki strach fizyczny, bałam się, że ktoś mi zrobi krzywdę w ciemnej bramie. Dostaliśmy list z pogróżkami.

Zrozumiałam jednak, że nie mogę się bać, mamy jedno życie i prawo do tego, żeby mówić to, co myślimy, co czujemy, a kiedy chcemy zmieniać świat, to też mamy do tego prawo!

Zawsze chciała pani być aktorką?

Tak. Wzięło się to stąd, że jak miałam pięć lat, to napisałam wiersz: „Zaczarowana róża, zaczarowany świat, zaczarowane wszystko, a wokół wieje wiatr. Mała księżniczka, Greta, dotyka róży tej, wszystko zaczarowane i cały świat jest w niej”. Pamiętam, że siedziałam wtedy na pomarańczowym nocniku i tak długo go powtarzałam, że zaczęło mi się podobać, jak go mówię. Było to nieskromne, ale wtedy zrodziło się takie marzenie, żeby to mówić ludziom, a potem zamarzyłam i napisałam tekst do „Kory. Boskiej”. I był w tej pracy podobny, dziecięcy zachwyt tej małej dziewczynki na pomarańczowym nocniku.

Agata Całkowska GAZETA WYBORCZA. MATERIAŁ WYSOKICH OBCASÓW.