„Krzyż nałogu Ryśka R.”

Rozmowa z reżyserem i scenarzystą spektaklu – Piotrem Siekluckim

Piotrze, obaj wiemy, że Dżem to ulubiony zespół Janusza Kadeli, prezesa Proximy i  strategicznego sponsora Teatru Nowego Proxima. Czy to miało wpływ na wybór tematu spektaklu? A może decyzja wynikała z czegoś innego?

Kiedyś rzeczywiście obiecałem Prezesowi, że zajmę się tematem Ryśka Riedla i w podziękowaniu za wieloletnie wsparcie Proximy i Janusza Kadeli zrobię o nim spektakl. Ten temat dojrzewał kilka lat. Kiedy stwierdziłem, że przyszedł już czas na Ryśka, chciałem żeby to była moja opowieść, na moich zasadach i warunkach,  z moim gustem muzycznym.  „Dżemu” słuchałem w młodości jak większość moich rówieśników. Odurzałem się nim. „Dżem” był mi dość bliski. Potem go porzuciłem. Dziś wracam do niego. Z jednej strony to powrót pełen dystansu, a z drugiej, zanurzony jest on w historii rodzinnej Riedlów, która była inspiracją do stworzenia dość „zmyślonego” scenariusza. To jest moja opowieść o zakamarkach mojej duszy, o traumach z dzieciństwa szkoły podstawowej, o dojrzewaniu i umieraniu.    

Niedawno rozmawialiśmy o tytule i ostatecznie zrezygnowałeś z „Wehikułu czasu” na rzecz „Świętego Ryśka ze Śląska”. Co skłoniło cię do tej zmiany?

To była przecież wspólna inspiracja, Łukaszu. Rozmawialiśmy o plakacie – nieodłącznym elemencie marketingu Teatru Nowego Proxima – i powiedziałeś, że może powinien on być jak święty obrazek. Ja dodałem, że „Święty Rysiu ze Śląska to jest to”. A ty, że to świetny tytuł. To zmieniamy? Zmieniamy. I tak powstał „Święty Rysiu ze Śląska”.   

W spektaklu pojawia się wątek religijny. Jak Jezus Chrystus wpisuje się w Twoją opowieść o Riedlu?

Religia jest nieodłącznym elementem naszego polskiego krajobrazu. Pogrzeby osób niewierzących często mają miejsce pod krzyżem i stojącym nad nim księdzem. Religia była obecna w moim życiu w dzieciństwie i w młodości. Nadal jest ważna, choć bardzo szorstka. Rysiek w spektaklu jest Chrystusem. To trochę nawiązanie do filmu „Wszyscyśmy Chrystusami”, trochę do wizerunku samego Ryśka i trochę do jego przekazu w piosenkach. On dźwiga swój krzyż. Krzyż nałogu, cierpienia, uzależnienia totalnego. Nie wiem, czy choć przez jeden dzień w życiu Ryśka świeciło słońce. Śląsk był wtedy czarny. Beznadzieja lat 70 i 80 była czarna jak węgiel i wypalała marzenia. Niektórzy artyści szukali ucieczki – wiadomo gdzie. Oddawali swą duszę nałogowi heroiny. A z tego nie da się wyjść. Piosenki „Dżemu” właśnie o tym są, ale też są o wielkiej potrzebie wybaczania, szukania ratunku, miłości. Rysiek stworzył piękne utwory, ale przegrał życie. Czasem los artystów bywa nieznośny.        

Rysiek Riedel to postać legendarna, jedna z najważniejszych w historii polskiej muzyki, ale też tragiczna. Jaki obraz Ryśka chcesz pokazać w tym spektaklu?

Obraz człowieka marzeń. Dobry obraz, choć na jego płótnie malują się rzeczy przykre. Rysiek marzył o wolności, dobrym śnie, który zabierała mu heroina i wóda. Rysiek marzył o słońcu, niebie pełnym gwiazd. Rysiek marzył o złotym ogrodzie. 

W Twoim poprzednim spektaklu „Amadeusz” muzyka Mozarta, w aranżacjach Pawła Harańczyka, nabrała nowego, współczesnego brzmienia. Jaką rolę odegra muzyka Dżemu w tym przedstawieniu? Czy także zdecydujesz się na odejście od oryginalnych aranżacji?

Rezygnujemy całkowicie z brzmień bluesowych. Blues nie jest mi bliski, dlatego postanowiłem te partie przerzucić na kwartet smyczkowy. Dość odważnie, ale po tym jak współpracujący ze mną od lat Paweł Harańczyk “poprawił” Mozarta w „Amadeuszu”, nic już nie wydaje mi się ryzykownym pomysłem. Paweł w materii muzyki jest tak samo genialny jak Ty, Łukaszu, w materii wizualnego świata i kreacji przestrzeni. Współpracując z wami wiem… że muszę wam dorównać! A to jest wyzwanie. „Święty Rysiek ze Śląska” jest kolejnym spektaklem robionym trochę dla siebie i z wewnętrznej potrzeby, bo gram i reżyseruję. Nie wynika to z pychy, a raczej z wielkiego pragnienia  opowiedzenia o sobie. Tak, to jest moja opowieść. Trochę mówię o sobie kradnąc spuściznę Ryśka Riedla i jego geniuszu. Co jest Ryśka, co jest moje? Pozostanie tajemnicą. Nie jest to spektakl biograficzny o legendarnym wokaliście „Dżemu”. 

Niedawno straciłeś swojego ukochanego tatę, Romcia. Czytałem scenariusz i mam wrażenie, że spektakl nabrał przez to bardzo osobistego charakteru. Czy to doświadczenie wpłynęło na sposób, w jaki opowiadasz tę historię?

Zdecydowanie. To świeża sprawa i bardzo trudno mi o tym jeszcze opowiadać. Przeżywam to bardzo, bo bardzo kochałem mojego Romcia. Bardzo! Chyba najbardziej na świecie. Ten spektakl dedykuję mojemu tacie… chciałem mu powiedzieć kilka rzeczy, których nigdy nie powiedziałem.