Rozmowa o „Małym Księciu”
Piotr Sieklucki (reżyser) i Łukasz Błażejewski (scenograf i kostiumograf) rozmawiają o życiu, kosmosie, końcu świata i nieśmiertelności przed premierą „Małego Księcia”.
Piotr Sieklucki: To nasza czwarta przygoda, Łukaszu, z teatrem dla najmłodszych. Zaczęło się od wspaniale przyjętej przez dzieciaki „Akademii Pana Kleksa” , do której nota bene wrócimy we wrześniu. Teraz sięgamy po „Małego Księcia”…
Łukasz Błażejewski: Od razu Ci przerwę. Byłem dość zaskoczony tym wyborem, bo to książeczka, którą wszystkie teatry świata przerobiły już na wszystkie możliwe sposoby. Dlaczego akurat to wybrałeś? Kim dla Ciebie jest Mały Książę?
PS: Widziałem kilka realizacji dla dzieci tej opowieści. Zawsze przedstawiały one infantylnego chłopczyka, zadającego najprostsze, pozornie głupawe pytania. Zazwyczaj był to zdziwiony blondynek, poszukujący jakiegoś sensu, który spotyka na planetach nam podobnych. A dla mnie to jest nie tylko opowieść o życiu, ale również o nieśmiertelności, którą mamy w sobie! O wielkiej tajemnicy kosmosu, pragnieniu szczęśliwych zaświatów i budzącym się w wieku lat 13 pociągu do drugiego człowieka. To historia, która poszukuje odpowiedzi na fundamentalne pytania, dotyczące funkcjonowania religii oraz wiary, że gdzieś poza naszym ziemskim życiem istnieje coś więcej. Mały Książę jest człowiekiem kosmosu. Jest inny. Może androgeniczny. Może poza płcią, ale zdolny do odczuwania miłości. Owszem, zadaje on proste pytania, ale w prostocie tych pytań jest głębia każdego religijnego wyznania, a przede wszystkim poszukiwania.
ŁB: Czego?
PS: Sensu życia.
ŁB: Mały Książę odnajduje go?
PS: Tak. W śmierci. Prosi, aby ukąsiła go żmija i przeniosła go na przysłowiowy ”tamten świat”. Dokonuje jakiejś magicznej eutanazji. Wcześniej tłumaczy Pilotowi, że ciało od początku jest martwe, jest tylko powłoką. Wędrówka rozpoczyna się wtedy, kiedy pozbędziemy się cielesnego balastu i wyruszymy w kosmos.
ŁB: Nie wierzę, Sieklucki zaczyna mówić o duchowości.
PS: Bo ta z pozoru prosta książeczka zaciekawia mnie ukrytymi znaczeniami. Złe Baobaby, „jak wielkie Kościoły”, których nie wyplenisz, kiedy pozwolisz się im zadomowić, rozrosnąć, napuchnąć. Mataforyczny baobab stał się instytucją zarządzania strachem i lękiem przed nieznaną podróżą, która czeka nas wszystkich. Mam wrażenie, że wszystkie religie kładą łapę na temacie śmierci czy wieczności i zawłaszczają je. Nie pozwalają mierzyć się z nimi indywidualnie, bo one mają już gotowe schematy i formułki. A nasz Mały Książę, niepokorny i bezczelny, a nie miałki blondyn, tworzy swoje reguły gry! Burzy pewien porządek. Jest tu zapisana oczywista analogia do Chrystusa, bo królestwo nasze nie jest z tego świata. Często mówisz o nieśmiertelności, że to ona jest człowieka celem. Żyć wiecznie, ale w swoim ciele. Żyć! Jak sobie to wyobrażasz? A jak ma się to do naszej opowieści?
ŁB:. Dziś temat nieśmiertelności podejmują instytuty naukowe najbogatszych koncernów na świecie. Niektórzy odliczają czas do momentu wynalezienia nieśmiertelności. A na dzień dzisiejszy mówi się o podwojeniu średniej długości życia ziemianina. Nieśmiertelność pociąga mnie z prostej przyczyny, a mianowicie ciekawości świata. Nikt z nas tak naprawdę nie wie co jest po śmierci. Prawdopodobne, że nie ma nic. Materia się rozpada, a po nas zostaje ten maleńki wkład, który zapracował w ogromnej machinie na rozwój naszej cywilizacji. Chciałbym móc jak najdłużej współuczestniczyć w tym procesie, w świadomości, w ciekawości zgłębiania, w obserwacji, w rozwoju, w odkrywaniu. Chciałbym, by nasza bajka pobudziła w spektatorach, tych małych i tych dużych, ciekawość świata. Pragnienie poznania życia, które może być piękną zabawą w odkrywaniu kosmosu, nie tylko tego na niebie, ale i w drugim człowieku oraz w nas samych, bo do tego mamy realny dostęp codziennie.
PS: Wiesz, że był taki rosyjski buntownik absolutny, żyjący na przełomie XIX i XX wieku, Nikołaj Fiodorow, który uważał, że celem ludzkości jest opatentowanie nieśmiertelności. To jest Królestwo Niebieskie, w którym będziemy żyć wiecznie… nie w zaświatach, ale tu na ziemi… albo w kosmosie. Uważał, że ludzkość musi zrobić wszystko, by przetrwać, budować kosmiczne stacje. Jak ziemia nie wytrzyma, musimy się przeprowadzić. Ale żyć! Co więcej, wskrzesić umarłych. Skoro Jezus wskrzesił Łazarza, to znaczy, że jest jakiś sens opanowania śmierci. „Mały Książę” jest opowieścią o duchowości i kosmosie. I to jest piękna opowieść. Wzruszająca i ważna.
ŁB: Poprosiłeś mnie, żeby kostium Małego Księcia był zjawiskowy, piękny, z tej i innej kultury, żeby przywoływał na myśl wczesnego Freddiego Mercurego, żeby był kobiecy. Dlaczego?
PS: Chciałbym, żeby dzieci w „innym” widziały piękno i tajemnicę. Bycie innym jest wspaniałe. Posiadanie innych marzeń jest cudowne. Patrzenie inaczej jest elektryzujące. Chłopcy marzą by być Supermenem, Batmanem, Wiedźminem … A gdyby tak obudzić w nich iskrę bycia kosmitą, który odbiega od kanonu męskości? Zapytam teraz ja, bo myślę, że to będzie pierwsza scenografia „Małego Księcia” daleka od innych, najczęściej sztampowych teatralnych realizacji. Dlaczego zaproponowałeś, żeby głównym elementem scenografii w centralnym jej punkcie, było akwarium? Czego ma być symbolem?
ŁB: Akwarium, a w nim zamknięty ostatni ziemianin, który zmaga się z popsutą maszyną do latania. To wariacja na temat wolności i jej braku. Na temat bezsilności i granic naszych zmagań w walce o wolność. Chciałoby się powiedzieć, że nie ma granic, ale one są zarówno na mapie, jak i w naszym myśleniu. Nasze życie też ma granicę, ale czuję, że ideę poszukiwania rozwiązania należy pielęgnować do końca. Nawet jeśli jesteśmy w sytuacji bez wyjścia albo zamknięci w akwarium ze swoją zepsutą maszyną do wolności. My wszyscy zajmujący się teatrem jesteśmy w jakimś stopniu kosmitami. Zapraszam do wspólnego poznania naszego świata, idźmy razem po idee, nawet zderzając poglądy i refleksje, ale nie walczmy na oślep, bo na to traci się dużo energii i nierzadko życie.
PS: Powiesz o znaczeniu kostiumów? Jaka myśl przyświecała Ci w doborze znaczeń?
ŁB Chciałbym, by wizualny wymiar naszej bajki był zbiorem idei na temat piękna, estetyki, dziedzictwa kulturowego oraz wszelakich cytatów z kultury mody i sztuki. Na przykład, nasz Książę będzie nosił koronę zrobioną techniką koronki klockowej bobowskiej przez mistrzynię koronczarstwa. A perukę uczesze sama Jaga Chupało, która z fryzjerstwa uczyniła sztukę. Inspiruję się też modą i sztuką. Nie chciałbym zdradzić wszystkiego, ale na koniec powiem, że postać Lisa będzie inspirowana samotnym kowbojem z czarem i błyskiem w oku Dawid’a Bowie’go.
PS: Właśnie, Lis. To dla mnie najważniejsza postać w tej opowieści. Zastanawiałem się, czy przetłumaczenie słowa „domestiquer” jeden do jeden na język polski jest właściwe, bo mówimy o oswajaniu, a oswajanie w języku polskim ma raczej pejoratywne znaczenie. Oswoić znaczy uzależnić kogoś od siebie. Zawłaszczyć. A w tej opowieści to nic innego jak poszukiwanie szczęścia, miłości, bliskości. To wielka potrzeba posiadania drugiego człowieka, po to by go kochać całym sobą, by z nim być na dobre i złe, by być za niego odpowiedzialnym, ale też by on otaczał nas troską. Mamy potrzebę bycia w związku. Czasami trzymamy się go kurczowo, bo bycie samotnym, bycie singlem, nie jest fajne. I każdy ma prawo do takiej miłości jakiej chce. Miłość powinna stać ponad prawem. To zresztą jest kwintesencją każdej religii: „A z nich największa jest miłość”. Zastanawia mnie jedno, Lis zostaje sam, opuszczony, niekochany. Mały Książę obchodzi się z nim okrutnie… bo nie rozumie najprostszych rzeczy o które sam wcześniej pytał? Tu jest gdzieś dla mnie konstrukcyjny błąd… lub perfidia pisarza. Rozkocham i porzucę. Nie rozumiem.
ŁB: Należało by wejść w psychoterapeutyczny ton dlaczego tak to rozumiesz. Ale dla mnie prócz tego, że wszystko zamknięte jest w jakiejś tymczasowości, to jest to opowieść o tym, że sama świadomość tego, że ktoś tam jest, kto myśli o Tobie, czasem wystarcza, by nie być samotnym. A fakt, że ktoś odchodzi to część życia dorosłego i świadomego, a nie powodu do poczucia się kimś gorszym.
PS: Interesują cię kosmosy. Światło będzie kosmiczne?
ŁB: Światło to najlepszy wyzwalacz atmosfery. Chciałbym, by nasz kosmos tutaj był przytulny, bliski i w zasięgu ręki. Ten nieogarnięty, niesamowity, ale i przerażający mamy nocą na niebie i w filmach SF. Sznur żarówek i ktoś obok to taki prosty i skuteczny przepis na kosmos. (Śmiech)
PS: Jak wyobrażasz sobie koniec naszego świata?
ŁB: Umrę i stanę się częścią wszechświata, dokładając tym samym cząstkę wiedzy wszechświata o nim samym.
PS: Jak Mały Książę. Patrzymy w gwiazdy, bo tam są inne cywilizacje i tam mieszkają nasi przyjaciele. Dziękuję za wzruszającą rozmowę.