Piotr Sieklucki odczytuje „Oskara i Panią Różę”
„Oskar i Pani Róża” to maleńka książeczka dla dzieci z zakresu lektur szkolnych. Książeczka ta to taki „Mały Książę”, bo z jednej strony jest przypowieścią bardzo mądrą, a z drugiej jest niezwykle naiwna i jałowa.
Co łączy Oskara z Małym Księciem? Przede wszystkim walka o zachowanie resztek umierającego świata; walka przeciw własnemu wykluczeniu i izolacji; walka o zachowanie resztek godności i wreszcie walka o uwagę. 10-letni Oskar pomimo, iż wokół niego znajduje się wielu przyjaciół, jest samotny, odosobniony, przebywa w niekończącej się kwarantannie. Samotnie mierzy się z upływającym czasem; samotnie mierzy się ze swoją białaczką; samotnie mierzy się z odtrąceniem przez świat marzeń i planów. Ich nigdy nie będzie. Wbrew temu Oskar najlepiej radzi sobie z upływem czasu mierzonego resztką dni. Lepiej niż jego rodzice, którzy nie mają odwagi pożegnać się godnie. Lepiej niż Pani Róża, która wymyśla głupawą formułę pisania listów do Boga. Lepiej niż ta sama Pani Róża pięknie wymyślająca, by każdy przeżyty przez Oskara dzień, ten odmierzał jako 10 lat. Umiera więc w głębokiej starości pogodzony z życiem. Oskar radzi sobie lepiej niż doktor Dusseldorf obwiniający się bezpodstawnie za śmierć każdego małego człowieka na onkologii dziecięcej. I wreszcie Oskar radzi sobie lepiej niż sam Bóg… który milczy! A milczenie Jego w książeczce Erica-Emmanuela Schmitta jest nieznośnie. Być może dlatego lektura tej książki jest tak bolesna. Oskar pisze listy, pyta, mierzy się ze swoją nieuleczalną chorobą, a Bóg milczy. Zawsze kiedy dzieją się rzeczy straszne ten Bóg milczy.
„Oskar – film który nigdy nie powstał” to moje oskarżenie o Jego wieczne milczenie, bezsensowne trwanie, bezduszne patrzenie. Użycie religijnego symbolu krzyża w filmie, który w pierwszej scenie jest nieduży; w zasadzie tak malutki jak często wisi w naszych domach nad framugami. Jest zazwyczaj ledwo dostrzegalny, nie krępuje ani gospodarzy ani gości. Nie zauważa go też dziecko, z dnia na dzień uczone i doświadczane jego potęgi. W filmie ten krzyż rośnie i staje się cięższy z każdą sceną. Ciężar naszego życia. Krzyż ten przytłacza. Nie daje racjonalnych odpowiedzi. Aż w końcu zgniata. Piszę tu o krzyżu instytucji! Krzyżu rachunków, bilansów, afer, „dziecięcych krucjat”.
Z tą książeczką mam sporo kłopotów, boję się, że omawiana na lekcjach języka polskiego w szóstej klasie szkoły podstawowej może być nieznośną okazją do kolejnej katechezy, do kolejnej źle prowadzonej lekcji religii. A ta książeczka jest tęsknotą za prawdziwym i wolnym światem pełnym marzeń, które się nie spełniają… bo tak chce Bóg. Ta książeczka jest za wolą życia, które ten Bóg odbiera.
Czym jest jeszcze ta książeczka? Jest beznadzieją korespondencji z Wyimaginowanym. Jest bełkotem relacji Ojciec-Syn i jego ofiarą. Jest bezradnością Matki w obliczu zagłady świata dziecka. Jest o spotkaniu z Mistrzem (Pani Róża), który okazuje się pozorantem.
Ta książeczka jest też o sile przyjaźni. O poznawaniu w życiu ludzi pięknych, rówieśników, którzy towarzyszą nam do ostatnich dni. Takich przyjaciół znalazłem i ja. I z nimi podążam zawodową ścieżką. Ojca i Matkę porzuciłem, bo taka jest naturalna kolej rzeczy. Mistrzów odstawiłem na zakurzone półki portretów. Przed lekarzami (tych od duszy) dawno zamknąłem drzwi. Zostałem z przyjaciółmi, którzy czasami na podobieństwo ozdrowiałej Peggy Blue wyprowadzili się z mojego szpitala, ale kilku z nich pozostaje. I spotykając się z nimi, robiąc teatr za teatrem patrzymy w swoje oczy pełne lęku; a lęk ten znika, gdy tylko udaje nam się stworzyć coś pięknego. Wtedy świętujemy. Bez ojca, matki, mistrzów, lekarzy od siedmiu boleści w krzyżu. Przeżywamy, zapominamy i pełni nadziei podejmujemy dalsze decyzje. Oskar tej szansy nie miał. „Bóg dał, Bóg wziął”.
Piotr Sieklucki