Piotr Augustyniak „O Bogu, którego nie ma”
Wywiad z Piotrem Augustyniakiem, filozofem i eseistą, pracownikiem Katedry Filozofii Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, byłym Dominikaninem, autorem kilku książek, m.in „Jezus Niechrystus” i „Boga nie ma jest życie”. Rozmawia Piotr Sieklucki.
Piotr Sieklucki- Nie wierzysz w Boga. Nie wierzysz ani w Chrystusa, ani w zmartwychwstanie. Utraciłeś łaskę wiary?
Piotr Augustyniak – Gdybym był wierzący, to pewnie bym tak powiedział. To zabawne, prawda? Żeby użyć na poważnie stwierdzenia „utracić łaskę wiary”, trzeba być wierzącym. Przecież takie stwierdzenie zakłada uznanie wiary za „łaskę”, a „utrata” sugeruje, że być niewierzącym to jakieś wypaczenie lub przynajmniej brak. Moja perspektywa jest inna. Niewiara to dla mnie coś pozytywnego i radykalnego – to próba odkrycia innego spojrzenia na kwestię życia i jego sensu, w całkowitym zerwaniu z językiem Kościoła.
Opowiesz o małym chłopcu imieniem Piotruś? Jego wierze, która pchnęła go kilkanaście lat później do zakonu? Oczami dziecka, czym oczarował cię Kościół, i czym ostatecznie zraził.
Dużo by mówić. Zainteresowanych odsyłam do mojej książki „Boga nie ma, jest życie”, gdzie dość szczegółowo zdaję sprawę z tego, co czułem wtedy i czego szukałem w Kościele.
Chłopiec o imieniu Piotruś na pewno był wrażliwy i zalękniony światem, i szukał czegoś, co
mu przyniesie bezpieczeństwo i poczucie sensu. A co go zraziło? Chyba wszystko – może
nie na raz, ale po kolei, stopniowo coraz więcej i więcej. Chłopiec dojrzewał mentalnie i emocjonalnie i jak przestał być chłopcem jakiś czas po 20 urodzinach, to zrozumiał, że zaraz
na początku drogi, jeszcze jako dziecko, pogubił się w życiu.
Jakie doświadczenie zaważyło, że nie tylko postanowiłeś odejść od Dominikanów, ale także przestałeś wierzyć w opowieść o Chrystusie.
Opresyjność zakonu, przemocowa osobowość niektórych przełożonych, ale przede
wszystkim inicjacja filozoficzna, którą zawdzięczam najbardziej Cezaremu Wodzińskiemu.
Życie zakonne, w ogóle chrześcijańska forma i doktryna, wobec krytyki filozoficznej okazała
się bezbronna.
W naszym „Pałacu Nieśmiertelności” chcemy doświadczać niemożliwego i wierzyć, że system operacyjny zwany ludzkością może być projektem nieskończoności. Wierzysz w
nieśmiertelność człowieka?
Nieśmiertelność to poważna sprawa. Podoba mi się, że o niej myślicie i jej szukacie. Jako
nieskończone życie po życiu to oczywiście absurd, jako nieskończony rozwój ludzkości –
pewnie też. Ale jako dotykanie poprzez sztukę i myślenie wymiaru czegoś nieuwarunkowanego, będącego wolną energią życia, której śmierć nie zaprzecza, ale jest jej
„cząstką”, nieśmiertelność jawi mi się jako coś bliskiego, wręcz kluczowego.
Czy Jezus był postacią szaloną?
W pewnym sensie tak. Bo żył takim właśnie doświadczeniem życia. Wolę mówić, że był
postacią transową, że był freakiem, ale szaleństwo też jest tego stanu przybliżeniem. Chodzi
o to, że doświadczył on tak intensywnego impulsu owej energii, tak bardzo go ona pochłonęła, że stracił zdroworozsądkową, „przyziemną” postawę troski o siebie. Żył w transie, w całkowitym samoprzewyższeniu. To się czasem zdarza twórcom czy społecznikom, ale bardzo rzadko w tak radykalnej formie.
Ostatnio czytałem, nie katolickie, a naukowe pismo, które poświęciło duży artykuł całunowi turyńskiemu. Dziwna zagadka. Wiemy już, że odbicie człowieka, być może Jezusa, nie jest dziełem ręki malarza czy jakimś splotem technologicznym dostępnym w tamtym czasie, a najprawdopodobniej było silnym promieniowaniem. Jeśli nie cud, to może kosmici?
Wolę kosmitów. To bardziej mi przemawia do wyobraźni.
Boga nie ma, czym jest dla ciebie życie?
O życiu myślę z grubsza tak, że ono jest wszystkim – jest energią bez początku i końca, która wszystko ogarnia, a nasz świat jest jej cyrkulacją, każdy z nas zaś – jej ulotną, chwilową formą, kształtem, przejawieniem się. To wizja życia bardzo heraklitejska i w ogóle bardzo bliska starogreckiemu rozumieniu życia jako zoe i bios.
Jak żyjesz? Jak wygląda twoja codzienność?
Zawodowo miotam się trochę pomiędzy światem uniwersytetu, światem „animacji kultury” i światem pisania. To dość wyczerpujące, ale też bardzo ekscytujące. Prywatnie zaś jestem
domatorem, dobrze mi z bliskimi, lubię gotować, nie lubię sprzątać. Dużo czasu spędzam
pisząc – wtedy chyba najpełniej czuję, że jestem. Istotną rolę odrywa też dla mnie fascynacja
Grecją, do której jeżdżę w każdej wolnej chwili i którą uważam za swoje miejsce na ziemi.
Codzienność bywa różna, ale jej ramą jest zawsze poranna kawa z najbliższymi i spacer z
psem, najchętniej do Parku Bednarskiego.
„Królestwo moje nie jest z tego świata”. Skoro nie ma życia wiecznego w raju, to gdzie jest to królestwo Jezusa?
Jeśli uznać te słowa za autentyczne (co wydaje mi się niewykluczone), to dotyczą one nie
„innego wymiaru”, czy „zaświatów”. Dla Jezusa było jasne, że niczego takiego nie ma. „Nie z tego świata” oznacza, że z zupełnie innego doświadczenia wewnętrznego, innego postrzegania rzeczywistości. Bo my na co dzień postrzegamy świat przez pryzmat walki o utrzymanie siebie i ambicji, co skutkuje opresyjnymi i obrzydliwymi mechanizmami władzy i międzyludzkiej rywalizacji. Jezus był od tego wewnętrznie wolny. Dlatego jego królestwo było skądinąd.
Powiedziałeś w którymś w wywiadzie, że Jezus nie chciał, żeby w niego wierzyć. Toczysz
czasem z nim spór kiedy jesteś sam? Mam na myśli ideologię i słowa które stworzyły „naukę kościoła”?
Teraz już coraz rzadziej. Był czas, że ten spór był namiętny, rozpalony do czerwoności. Jego
ostatnim akordem była moja książka „Jezus Niechrystus”. Przeciągnąłem w niej Jezusa na
antykościelną stronę. Mam wrażenie, że wtedy się coś przesiliło. Że najzwyczajniej w świecie
uporałem się z tą opresyjną, kościelną narracją i ją przezwyciężyłem. Dziś jest dla mnie trochę nużącym, a trochę komicznym absurdem, który już na mnie nie działa.
Wieki skreślano i dopisywano do Ewangelii. Po co?
Było wiele niespójnych prób opisania życia Jezusa, trzeba było choć trochę to uspójnić. Były
też różne bieżące spory, dylematy. Jak się udało ich rozwiązanie włożyć w usta Jezusa, ktoś
jednoznacznie wygrywał, zdobywał niepodważalną rację i władzę. Generalnie warto na
ewangelie patrzeć historycznie. Jako teksty formujące się w procesie kształtowania się
wczesnego chrześcijaństwa. Teksty, które nie są kroniką wydarzeń, ale próbą zbudowania
przekonującej narracji o Jezusie jako domniemanym zbawicielu.
Czasami spotykam cię na targu pietruszkowym, przyglądałem się kiedyś jak „kroczysz” i wybierasz produkty. Ze spokojem stoika, jak ktoś kogo jednak ukształtowała religia. Święty Piotrze Augustyniaku, jesteś szczęśliwy?
Czyli przyglądamy się tam sobie nawzajem! Ty też jawisz się tam jako wyciszony i skupiony.
U mnie może to ta wczesna sobotnia pora? Zwykle jeszcze przed poranną kawą… A na serio, to kwestię szczęścia podsumowałbym tak: cieszę się, że żyję. Radość, że się jest, że jest się uczestnikiem tego dziwnego i niesamowitego spektaklu, jakim jest życie – to dla mnie kwintesencja tego, co najważniejsze. A więc tak, w tym sensie jestem szczęśliwy, bo radość ta mi towarzyszy. A co do religii, owszem ukształtowała mnie, ale zrobiłem i wciąż robię wiele, żeby na ten mój kształt wpływ miało jeszcze kilka innych rzeczy. Przede wszystkim filozofia i świat, w którym się narodziła i w którym chrześcijaństwa jeszcze nie było.
Dziękuję za rozmowę i cieszę się, że przyjąłeś zaproszenie na nasz Pałacowy Obiad Czwartkowy. Widzimy się 25 września o 17:00 w Pałacu Nieśmiertelności.
Dziękuję, już nie mogę się doczekać.