Kraków i Świat: Pozytywny wariat.

Chcę być pozytywnym wariatem

Tekst: Magda Huzarska-Szumiec Zdjęcie: archiwum Piotra Siekluckiego.

Kiedy przygotowywali „Lubiewo”, kilku krakowskich aktorów odmówiło udziału w skandalizującym przedstawieniu. Za to publiczność wypełniała widownię do ostatniego miejsca. Gdy po premierze „Kory. Boskiej” pod budynkiem pojawiły się grupy ludzi z różańcami w rękach, by modlić się o nawrócenie artystów, a PIS-owski rząd odciął wszystkie dotacje, bilety na przedstawienie także rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Teatr Nowy Proxima to miejsce wywołujące masę emocji. Właśnie o takim wyrazistym teatrze marzył od zawsze Piotr Sieklucki – twórca i dyrektor sceny przy ulicy Krakowskiej 41. – Marzyłem o nim już we wrocławskim liceum. Dyrektor szkoły dał mi klucze do audytorium i mogłem przychodzić tam, kiedy chciałem, nawet w niedzielę. Dzięki temu powstało parę fajnych przedstawień. Nie przestałem ich robić, kiedy dostałem się na wydział aktorski krakowskiej PWST. Już na pierwszym roku przygotowałem „Griga obchodzi imieniny” według Czechowa. Dwudziestolatkowie wcielali się w nim zgorzkniałych starców, co dało interesujący efekt. Kiedyś do Alchemii, gdzie była grana Griga, wpadł Januszu Marchwiński – aktor i dziennikarz Radia Wolna Europa, który właśnie przeprowadził się do Krakowa i postanowił otworzyć tu klub Cocon. Był pod wrażeniem. – Zaprzyjaźniliśmy się, raz czy drugi poszliśmy na wino i w końcu Janusz powiedział, że pod Coconem są piwnice, które można zaadaptować na teatr. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłem! Choć gdy znalazłem się w środku, mina mi trochę zrzedła. To miejsce wyglądało strasznie. Ale Janusz pomógł nam je wyremontować, a Franciszek Gałuszka, kanclerz szkoły teatralnej, podarował stare fotele i parę reflektorów. I tak z niczego stworzyliśmy scenę i widownię. Na inaugurację spektakl przygotował Bogdan Hussakowski, profesor i mistrz Piotrka. „Pan Jasiek” to była mocna produkcja, ale głośno o Teatrze Nowym zrobiło się dopiero za sprawą „Lubiewa”. Tekst Michała Witkowskiego wstrząsnął polskim światem literackim. W teatrze również nie wszyscy byli na niego przygotowani i wielu nie chciało mieć z nim nic wspólnego. W końcu Lukrecję, przegiętego, ale posiadającego niezwykły wdzięk geja, zgodził się zagrać nieżyjący już dziś Paweł Sanakiewicz. Partnerowali mu na zmianę Edward Kalisz i Janusz Marchwiński. – Nigdy nie zapomnę, jak pojechaliśmy z „Lubiewem” do Bydgoszczy na Festiwal Prapremier. Przed tamtejszym teatrem stał wielki tir, który przywiózł dekoracje do przedstawienia Strzępki i Demirskiego. My zaparkowaliśmy w jego pobliżu nasz żółty busik. Nie wiem, jakim cudem przejechał tyle kilometrów, bo na co dzień bez przerwy się psuł. Portier był przekonany, że jesteśmy z obsługi technicznej i że będziemy teraz czekać na dekoracje. Wyprowadziłem go z błędu i powiedziałem, że ja jestem reżyserem, koledzy – aktorami, a wszyscy należymy do obsługi technicznej, która w tym busiku przywiozła w reklamówkach scenografię. Sieklucki był przekonany, że przy gigantach teatralnych, którzy ściągnęli na festiwal, jego spektakl nie ma najmniejszych szans. Długo więc nie mógł uwierzyć, że zdobył główną nagrodę. Dopiero wracając do Krakowa, poczuł, że to, co robi, ma sens. Złapał wiatr w żagle i niebawem zaczął myśleć o wyjściu z piwnicy przy Gazowej. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, przeprowadził swój teatr do budynku przy ulicy Krakowskiej. Przy wysokości czynszu, fatalnym stanie kamienicy oraz kompletnym braku pieniędzy, była to nie tyle ekstrawagancja, ile kompletne szaleństwo. Szczęście mu jednak sprzyjało. Poznał Janusza Kadelę, prezesa firmy Proxima-Service. Obiecał dorzucać się do czynszu. Pomogli też szefowie różnych firm budowlanych, deweloperzy… Tak powstał Teatr Nowy Proxima. Choć scena została wyremontowana, to repertuar pozostawał w fazie poszukiwań. Najpierw razem z Edwardem Linde-Lubaszenko Piotr krążył wokół literatury rosyjskiej. Ale z biegiem czasu coraz większe dla niego znaczenie zaczęła mieć w teatrze muzyka. Wtedy na afiszu pojawiły się spektakle „Kazik”, „Królowa”, a między nimi „Kora. Boska” w reżyserii Katarzyny Chlebny. W tym ostatnim spektaklu Piotrek wcielił się w postać Matki Boskiej Częstochowskiej. Będąc reżyserem i dyrektorem, nigdy nie zamierzał zrezygnować z aktorstwa. Choć niebawem planuje je zdradzić, przynajmniej na chwilę, i… przenieść się do kuchni. A to dlatego, że teatr wygrał przetarg na nowe pomieszczenia przy ulicy Krakowskiej. W Pałacu Nieśmiertelności – bo przecież sztuka jest nieśmiertelna – powstanie sala prób i miejsce spotkań z publicznością. Piotr zamierza wydawać tam Obiady Czwartkowe, na których będzie podawał własnoręcznie przyrządzoną lasagne, a zaproszeni goście, wśród których, co już wiadomo, nie zabraknie lekarzy czy filozofów, będą dyskutowali między innymi o przedłużaniu życia w dobie sztucznej inteligencji. – Jeden z moich mistrzów, Igor Przegrodzki, mawiał, że w teatrze nie ma miejsca dla normalnych ludzi. Dyrektorzy teatrów to przeważnie szaleńcy. Ja zamierzam być jednak pozytywnym wariatem.