Felieton: Janusz Marchwiński
Trudno uwierzyć że minęło już szesnaście lat odkąd nie ma już z nami Jacka Kaczmarskiego. Szesnaście lat to w ludzkim życiu czas wystarczający by dorosło kolejne pokolenie które ma prawo Go nie znać, nie pamiętać. Któremu kompletnie obce, niezrozumiałe, może nawet zbyt egzaltowane i przesadzone są emocje jakie towarzyszyły nam w końcówce lat siedemdziesiątych i początku osiemdziesiątych. A to wtedy właśnie Jacek był WIELKI.
Jacek Kaczmarski – polski poeta, prozaik, kompozytor i piosenkarz, twórca tekstów piosenek. Tak pisze o nim Wikipedia i w takiej kolejności definiuje jego artystyczną twórczość. Słusznie. Kiedy poznałem Go na początku 1982 roku w Monachium jako członka zespołu Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, mojego kolegę a potem Przyjaciela, miał w dorobku sporą część najważniejszych utworów, nagrody na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie i Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Napisał trzy wielkie cykle poetyckie: Mury, Raj i chyba najciekawszy – Muzeum. Wszystkie trzy docenione zostały tomikiem przez samego Redaktora, Jerzego Gedroycia, wydawcę paryskiej Kultury. Takiego zaszczytu dostępowali tylko najwybitniejsi. Tomik ten, opatrzony przez Jacka wzruszającą dedykacją przechowuję w domowej bibliotece.
Znałem Jacka jako młodego człowieka, z wszystkimi wadami i zaletami jakie tylko ludzie mieć mogą. Widzę go teraz, siedzącego przy stoliku w radiowej stołówce nad kotletem (uwielbiał mięso) i posypującego go grubą warstwą soli. Mieliśmy nawet wspólny epizod twórczy, kiedy postanowiłem wyprodukować musical o małoletnim rzymskim cesarzu Heliogabalu i Jacek, który był akurat w szpitalu napisał do niego szereg tekstów po angielsku. Niezapomniane są liczne wieczory spędzane u przyjaciół, często zakrapiane alkoholem, kiedy Jacek wyciągał gitarę i śpiewa swoje ostatnie utwory. W ten sposób byłem świadkiem premierowych wykonań legendarnych dziś utworów stanu wojennego – Zbroi czy Źródła.
Choć poezja Jacka Kaczmarskiego należy do generacji młodszej o jedno pokolenie – jest moją poezją, moim manifestem, tak jak ludzie współcześni poetom romantycznym utożsamili się z Mickiewiczem, Słowackim czy Norwidem. Równie silnie i równie emocjonalnie. Nigdy nie dość by przypominać o Jacku Kaczmarskim. I to właśnie robimy.