Recenzja Guns`N Roses
Cena sukcesu (nie) za wszelką cenę
„Sex, dragi i apetyt na DESTRUKCJE, czyli bardzo intymna biografia GUNS N`ROSES” Sławomira Chwastowskiego w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
„Sex, dragi i apetyt na DESTRUKCJE, czyli bardzo intymna biografia GUNS N`ROSES” to kolejny spektakl, podjęty zapewne nie bez dużej dozy ryzyka, w którym z tekstem Sławomira Chwastowskiego mierzy się Tomasz Schimscheiner
Po „Shimmy Shine Show” i „Zwierzeniach pornogwiazdy” tym razem bohaterem przedstawienia jest amerykański perkusista heavy metalowy, Steven Adler. To on i Axi Rose, Izzy Stradin, Duff McKagan założyli w 1985 roku w Los Angeles legendarną już dziś grupę, która koncertowała na największych scenach świata i sprzedawała rekordowe ilości płyt. Sam Adler z powodu nadużywania narkotyków nie raz rozstawał się z „Gunsami”, podejmując próby leczenia, w końcu jego miejsce zajął Matt Sorun.
Steve’a Adlera, siedzącego pod palmą, na kameralnej Scenie Berlin, poznajemy, kiedy przebywa na „przymusowym” urlopie w Tajlandii, chcąc oczyścić i odtruć z toksyn swój organizm po używkowym nadszarpnięciu sił. Będzie to dla niego moment szczególny, dający szansę na podsumowanie tego, co robił dotychczas – i jako muzyk i jako człowiek. Słynny perkusista będzie w tym swoistym wieczorze autorskim wracał pamięcią do wspólnych przeżyć zespołu związanych ze starymi przyzwyczajeniami, z którymi trudno było się rozstać i które przeszkadzały zarówno jemu jak i kolegom korzystać z dobrodziejstw wcześniej im niedostępnych. Oczywiście pojawi się też wiele pikantnych i mocno okraszonych wulgaryzmami historii z przygód seksualnych, których podczas tras koncertowych doświadczali z wieloma kobietami. Erotyzm będzie dominował w tych opowieściach, ale nie tyle wstydliwy czy szokujący, co bardziej budujący komizm przeżywanych sytuacji, wielokrotnie wynikających z ogromnego powodzenia muzyków wśród podążających za nimi fanek.
Monolog Adlera przerywany będzie wizytami skośnookiej masażystki, później niemieckiej plażowiczki, wreszcie Ozzy’ego Osborne’a, w którego z powodzeniem wciela się Piotr Sieklucki. Okoliczności tych spotkań będą mocno zaskakujące, podnosząc temperaturę intrygującej spowiedzi naszego bohatera, który nie omieszka nawet podzielić się z widzami z najbardziej intymnych szczegółów seksualnych zbliżeń. Taki tekst wymaga ze strony aktora przede wszystkim lekkości, wdzięku, niezwykłej czujności i też swego rodzaju uważnej czułości w prowokowaniu reakcji widzów. Nie uda się też tego uwiarygodnić bez odrobiny szaleństwa czy autoironii. Schimscheiner, potrafiący umiejętnie zmniejszać dystans z publicznością, zahartowany we wcześniejszych bojach z tekstami Chwastowskiego, który jako kompozytor doskonale wyczuwa rytmiczność i muzyczność wkładanej w usta aktora frazy, radzi sobie z tym doskonale, ma się wrażenie, jakby każde słowo rodziło się właśnie teraz, w kontakcie z widzem zyskiwało nową wartość i autentyczność. I tak, co i rusz śmiejąc się, oraz uczestnicząc w proponowanej przez wykonawcę grze – sądząc po żywych reakcjach spektatorów – mocno wciągającej, podążamy za aktorem, który niczym skrupulatny przewodnik prowadzi nas po tropach bardzo osobistych doświadczeń, konfrontujących postępowanie poszczególnych członków zespołu, niekiedy mało oczywistych i nieprzewidywalnych. W ten sposób stajemy się świadkami również i tego, jakimi prawami rządzi się nagłe zdobywanie rozgłosu czy popularności, jaką cenę płaci się za sukces będąc trybikiem w bezdusznej, show-biznesowej machinie liczącej tylko zyski, a nie dbającej o zachowanie choćby odrobiny zdrowego rozsądku.
Schimscheiner nie daje publiczności odetchnąć, kiedy trzeba zachęca do wspólnej zabawy, to znów zmusza do aktywnego uczestnictwa czy momentu refleksji, próbującego rozładować mogące pojawiać się w trakcie oglądania widowiska poczucie trwania w jakiejś nieszczególnie mądrej, irytującej i mocno zwariowanej rzeczywistości. Trzeba przyznać, że ta huśtawka nastrojów, pełna bezceremonialności, jest w interpretacji aktorów szalenie apetyczna i zajmująca. Oczywiście pierwsze skrzypce gra w tym tercecie Tomasz Schimscheiner, nie stroniący momentami od zagrań mocno karykaturalnych, pastiszowych czy parodystycznych, choć konkurencja jest duża – najpierw w postaci niezaprzeczalnych wdzięków Joanny Falkowskiej podczas apetycznego striptizu (w tej opowieści, z dominacją pierwiastków męskich, tego typu erotycznej obecności naprawdę nie mogło zabraknąć), potem każdorazowego wejścia Ozzy’ego Osborne’a, którego treści zdradzać nie wolno czy wreszcie pojawiającego się na telebimie Marka Sierockiego.
W sumie dość ciekawie wybrzmiewają w tym przedstawieniu, rozegranym w dobrym narracyjnie tempie, wszystkie nawiązania do mód pojawiających się w rozrywkowym biznesie czy popkulturowych klisz i stereotypów. I choćby dlatego warto najnowsze przedstawienie w krakowskim Nowym zobaczyć. Warto też sprawdzić jakie granice można w teatrze przekroczyć, czy zawsze muszą istnieć, czy też można się bez nich zupełnie obyć?
WIESŁAW KOWALSKI